sobota, 5 lipca 2014

11. „Ich seh dich weinen und keiner wischt die Tränen weg...“

Na wstępie, dziękuję za tak liczne komentarze i mam nadzieję, że Wasze opinie będą towarzyszyły mi do samego końca :)
Jeśli są jakieś błędy, wybaczcie (ewentualnie je wskażcie), ale wciąż dużo brakuje mi do idealnego warsztatu. 
Poza tym jestem zadowolona z tego odcinka. W ogóle z tego całego opowiadania. Uszczęśliwia mnie pisanie go. Uszczęśliwia mnie, że przyjmujecie je tak entuzjastycznie i podoba Wam się to, co tworzę. Dziękuję za Wasze wsparcie.
Zapraszam też do zagłosowania w mojej sondzie
Pozdrawiam i zapraszam do czytania oraz pozostawienia swojej opinii :)

25 lutego 2012, Las Vegas

Złota obrączka błyszczała w blasku sztucznego światła podczas, gdy  młoda dziewczyna obracała ją między swoimi palcami, przyglądając się jej w głębokim zamyśleniu. Dawniej, gdy była jeszcze małą dziewczynką, ten pierścień był dla niej ważnym symbolem. Zapewne, jak dla każdego młodego człowieka nie znającego jeszcze gorzkiego smaku życia. Teraz sama jest największym dowodem na to, że zarówno złota obrączka ofiarowana drugiej osobie przed ołtarzem, jaki wypowiedzianych kilka słów, może stracić na wartości. Choć, gdzieś w głębi towarzyszyło jej uczucie, że to wszystko jednak ma swoje znaczenie. W końcu, cokolwiek wtedy nie zrobiła, kierowały nią uczucia. Być może one właśnie zostały zapisane na gładkiej powierzchni złotych obrączek. Mimo wszystko wiele by dała, aby móc stać się na powrót, taką małą, beztrosko żyjącą istotą. Może wówczas zupełnie inaczej pokierowałaby swoim życiem… Czasami nachodziły ją chwile, gdy żałowała wielu sytuacji, a nawet tego jak w całości potoczyło się jej życie. Wtedy jednak wystarczyło, aby przypomniała sobie o słodkim maleństwie, jakie wydała na świat przed ponad rokiem. Nie miałaby go teraz przy sobie, gdyby pokierowała swoim życiem inaczej. A nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłoby go nie być. Oczywiście zawsze mogłaby mieć dziecko, nawet kilka, jeśli by tylko zechciała. W każdej chwili. Ale żadne z nich nie byłoby NIM.
- Hej, piękna – serce podeszło jej do gardła, gdy znienacka dotarł do niej głos Iana, który właśnie przekroczył próg jej sypialni zamykając za sobą drzwi. W pośpiechu wcisnęła obrączkę w ciasną kieszeń dżinsów niemal upuszczając ją przy tym na podłogę. Na szczęście, jakaś niewyjaśniona siła nad nią cały czas czuwa i nie pozwala, aby wszystko się wydało. Choć może właśnie powinno. Byłoby wtedy dużo łatwiej. – Wszyscy już śpią… A ty, widzę, czekasz na mnie – podszedł do niej od tyłu obejmując jej talię swoimi rękoma. Westchnęła cicho nie odczuwając nawet odrobiny przyjemności z tego gestu. – Jak ci minął dzień?
- W większości spędziłam go z synem – wzruszyła ramionami jednocześnie odsuwając się od niego. A żeby jeszcze mieć do tego jakiś powód, zaczęła składać ubrania leżące na krześle.
- Ale wieczór możesz chyba spędzić ze mną? – uniósł brwi podążając za nią wzrokiem. Nie odpowiedziała nic, więc znowu zrobił kilka kroków w jej stronę zbliżając się znacznie, aż poczuła zapach jego perfum. Nigdy go nie lubiła, drażnił ją. Właściwie ostatnio wszystko co związane z Ianem ją drażniło. Już nawet nie potrafiła udawać, że tak nie jest. Wiedziała, że chłopak zaczyna to dostrzegać. Jej obojętność była zbyt wyrazista, aby móc tego nie zauważyć. – Okej, Liv. Chyba powinniśmy porozmawiać – rzekł w końcu, gdy najwyraźniej stracił już resztki swojej cierpliwości. Postanowił wyłożyć karty na stół. Zaczynała go już męczyć ta cała relacja.
- O czym? – spojrzała na niego odkładając ubrania na półkę. Brunet prychnął ironicznie. Doskonale wiedział, że Olivia cały czas z nim w coś gra. I coraz bardziej mu się to nie podoba. Nie zasłużył sobie na takie traktowanie.
- Chyba powinnaś mi coś wyjaśnić. Co się z tobą dzieje? Dotknąć cię nie mogę nawet. Zachowujesz się wtedy, jakbym był twoją najgorszą zmorą – wyrzucił nie zastanawiając się zbyt wiele. W przeciwieństwie do niej, nie zamierzał ukrywać swoich uczuć. – Właściwie jest tak już od dobrych paru miesięcy. Nie mówiąc już o tym,  że od paru miesięcy też, nie uprawiamy seksu.
- Aha, bo seks jest taki ważny? – skrzyżowała ręce na piersi wbijając w niego swoje niezadowolone spojrzenie. Była w bojowym nastroju. Jej frustracja już dawno zaczęła się przekładać na relacje między nimi. Nie potrzebowała wiele, aby w końcu wybuchnąć. Sama szukała tylko pretekstu, mogłaby się przyczepić każdej błahostki.
- Jest ważny, ale nie najważniejszy. Przecież dobrze wiesz, że nie o seks chodzi…
- A jednak musiałeś mi to wytknąć – stwierdziła wciąż nie zmieniając swojego tonu.
- Tak, musiałem. Zadowolona? – przyznał patrząc jej przy tym odważnie w oczy. Nigdy przed niczym się nie wahał. Nie zamierzał również spuszczać pokornie głowy okazując swoją wielką skruchę, której wcale nie odczuwał. – Nie rozumiem co się stało. Możesz mi to jakoś wyjaśnić? Skąd to twoje dziwne zachowanie? Zamierzasz zostać moją żoną, a nawet nie potrafisz okazać mi odrobiny czułości – wyrecytował kolejne zarzuty w jej kierunku. Miała ochotę go po prostu wyśmiać za to, że był tak bardzo ślepy i naiwny. Jeszcze bardziej niż ona sama. Tak bardzo miała tego dosyć. Jedyne co czuła to niesamowitą wściekłość na siebie, na niego, na wszystko i wszystkich.
- Zdradziłam cię! – wypaliła pod wpływem impulsu, a jej głos nie zadrżał nawet przez moment. Oczy obojga ściemniały podczas, gdy nieprzerywalnie utrzymywali kontakt wzrokowy. Mężczyzna wydawał się być w tej chwili zaskoczony choć jego twarz wciąż wyglądała tak samo, nie wyrażając żadnych emocji, jakby skamieniała. Ona jednak czytała z jego spojrzenia, jak z otwartej księgi. W końcu znają się nie od dziś. – Widzisz do czego jestem zdolna? Nie jestem wcale taka idealna, słodka i kochana, jak ci się wydaje. Nie będę perfekcyjną gospodynią, wymarzoną żoną! – wyrzuciła na jednym oddechu dając upust emocjom, a w jej oczach stanęły łzy. – Spójrz na mnie… Boże święty, Ian! – wzniosła oczy ku górze, jakby chciała znaleźć wsparcie u samego Boga. – Ile jeszcze chcesz żyć w tej fikcji? Wymyśliłeś sobie, że stworzysz ze mną rodzinę. I pozwoliłeś, abym w to uwierzyła. Sama sobie to w końcu wmówiłam! Że tak będzie najlepiej. Dla mnie, dla Mika – kontynuowała patrząc na niego z żalem. Bo choć podejmowała swoje decyzje świadomie, on jej na nie pozwalał. On ją do nich wszystkich przekonywał. Obiecywał, że zmieni jej świat. Był jej przyjacielem i pozwolił, aby wpakowała się w coś, co ją ograniczało. Nie pozwalało swobodnie oddychać. Przytłaczało każdego dnia i zmuszało do życia w kłamstwie. Życia złudzeniami i nadziejami. A, co najgorsze, wierzyła przez niego, że tak jest lepiej. Dla wszystkich. – Przecież to jest takie żałosne… Takie banalne. Przyjaciel, który zakochuje się w swojej przyjaciółce. Wspaniały facet, niemal idealny! Mógłby dać jej wszystko. Jej i dziecku… Mogłoby być, jak w najpiękniejszej bajce.  Tyle, że to nie jest jakiś pieprzony film. Zawsze byłeś i będziesz dla mnie tylko przyjacielem i choćbym spędziła z tobą kolejny rok, kilka lat… Nigdy nie zdołam cię pokochać – ostatnie słowa wypowiedziała już drżącym głosem podczas, gdy po jej policzkach zdążyły stoczyć się już strumienie słonych łez. Mimo wszystko nie było jej łatwo wyznać mu, co tak naprawdę czuje. Nie planowała tego, po prostu pękła. Musiała to z siebie w końcu wyrzucić wiedząc, jak wielki ból mu tym zada. Zależało jej na nim, był jej przyjacielem i wiele mu zawdzięczała. Ostatnią rzeczą, jakiej by dla niego chciała, było cierpienie. Tymczasem sama musiała złamać mu serce. – Ian… - wypowiedziała jego imię, gdy ten wciąż nie odezwał się ani słowem. Nie zareagował w żaden sposób. Po prostu stał i patrzył na nią tymi swoimi oczyma pochłaniając jej słowa każdą komórką swojego ciała podczas, gdy jego serce pękało właśnie na milion kawałków. – Powiedz coś. Przecież… - nie dokończyła nawet. Brunet, jakby dopiero co się ocknął z jakiegoś transu i bez słowa opuścił pokój pozostawiając ją samą. – Boże… I co ja narobiłam… - wyszeptała przez łzy nie mając pojęcia, co teraz ze sobą począć, ani w ogóle jak dalej będzie wyglądało jej życie. Rzuciła wszystko na jedną kartę. Uwolniła się od kochającego ją ponad wszystko faceta.

Kap, kap, kap… Czy słyszysz?
26 lutego 2012, Los Angeles

Duży, łaciaty pies wtargnął do łazienki przez uchylone drzwi, gdy nad Los Angeles po raz kolejny tego rozbrzmiał potężny grzmot. Zdecydowanie nie przepadał za burzami o czym jego właściciele bardzo dobrze wiedzieli, lecz w tym momencie nie mieli czasu, aby dotrzymać mu towarzystwa. Tom bowiem kończył właśnie brać kąpiel, a jego brat starał się mu w tym pomóc, jak najlepiej potrafił. A nie było to łatwe zadanie, zważywszy, że starszy Kaulitz nagle stał się bardzo wstydliwy… Rozumiał go oczywiście i nie chciał za bardzo naciskać, ale też wolał, żeby Gitarzysta choć raz na jakiś czas wziął porządną kąpiel. I tak wystarczy już, że odstrasza swoim niezadbanym zarostem…
- Oh, jeszcze jego mi tu brakowało do kompletu – mruknął niezadowolony Muzyk, widząc swojego pupila kręcącego się niespokojnie po pomieszczeniu.
- Daj spokój, wystraszył się – rzucił Bill,  po czym przykucnął przy zwierzaku, aby go pogłaskać. – No już dobrze, połóż się.
- Dobra, podaj mi ręcznik – polecił chcąc, jak najszybciej wyjść z wanny i wrócić do swojego łóżka. A przede wszystkim nie paradować dłużej nago przed bratem. Mimo wszystko nie czuł się najlepiej w takiej sytuacji. Może kiedyś nie stanowiło to tak dużego problemu  jak teraz. Wypadek jednak zmienił bardzo dużo, nie tylko w jego życiu, ale i psychice.
- No, ale jak? Czekaj, musisz najpierw wyjść z tej wody…
- Jezu Bill…
- No co? Widziałem już twój tyłek, twojego przyjaciela także, nie raz. Nie różnią się bardzo od moich!
- Boże, jakie to żenujące…
- Oj dobra mój ty wstydzioszku – zaśmiał się i podwinął rękawy swojej koszuli, aby ich nie zamoczyć. Następnie już bez przedłużania chwycił brata pod pachwinami i uniósł do góry. Kosztowało go to sporo wysiłku, zważywszy, że Tom to bardzo postawny facet. Poradził sobie jednak z tym świetnie i po chwili wyciągnął go z wanny kolejno usadawiając na klapie od sedesu. Gitarzysta skrzywił się lekko czując zimny plastik na swojej nagiej skórze. Bill natomiast mógł sobie teraz odetchnąć, co też uczynił, w międzyczasie podając bratu ręcznik. – To chyba wystarczy ci teraz na miesiąc – zażartował sięgając ręką do korka od wanny, aby spuścić wodę. Jego bliźniakowi jednak jakoś nie było do śmiechu. Widocznie poczucie humoru również już całkowicie stracił. Wokalista westchnął tylko ciężko i podsunął mu świeżą bieliznę oraz dres. – Poradzisz sobie? – zapytał spoglądając na niego niepewnie.
- Tak. Możesz już iść – rzekł nie mając tyle wątpliwości co jego młodszy brat. Choćby miał wyjść z siebie, da sobie radę. Nie może dopuścić jeszcze do tego, aby ktoś go ubierał. Wystarczy mu już żenujących sytuacji, jak na jeden dzień. Bill nie dyskutował więcej z nim w tej kwestii. Zabrał leżącego pod umywalką psa i obydwoje opuścili pomieszczenie pozostawiając Gitarzystę samego z nadzieją, że faktycznie chłopak nie będzie miał żadnych problemów.
W czasie, gdy Tom walczył z ubieraniem się w łazience, Wokalista ogarnął trochę jego sypialnię i wytrzepał pościel następnie układając ją odpowiednio na łóżku. Gdy skończył udał się do kuchni, aby przyrządzić coś do jedzenia. Spoglądał co jakiś czas na zegarek z myślą o Olivii, która miała dziś wrócić z Las Vegas. Zastanawiał się, czy dziewczyna faktycznie wróci… Nachodziły go bowiem dziwne myśli, że może zmieniła zdanie. To nie byłoby w sumie tak bardzo zaskakujące. Wcale nie musi przecież wracać i dalej użerać się z Tomem. W Las Vegas ma swoją rodzinę, swoje życie. Mogłaby wieść spokojny los, gdyby starszy Kaulitz jej tego nie utrudniał. Z drugiej strony jednak wolał wierzyć, że brunetka się nie wycofała i wciąż chce im pomóc. Szczególnie ze względu na Toma. Teraz, gdy już ma pewność, jak bardzo mu na niej zależy, obecność Olivii w tym mieszkaniu była podwójnie wskazana.
- Toom!? – zawołał w pewnej chwili, przerywając smarowanie chleba masłem, nie słysząc  żadnych oznak życia dochodzących z łazienki.
- Co!?
- Nic. Sprawdzam, czy żyjesz! – rzucił uśmiechając się pod nosem i powrócił do poprzedniej czynności nucąc przy tym pod nosem jakąś tylko jemu znaną melodię. Bardzo stęsknił się za bratem, na co wskazuje jego dobry nastrój, który towarzyszy mu od dwóch dni. Może niedługo znowu będą mogli razem mieszkać? Tom zaczyna zachowywać się, jak człowiek. Jeszcze trochę i może nawet stanie się cud! Tak bardzo wyczekiwany przez wszystkich, a nawet wymodlony. Bo czasem, w sytuacjach kryzysowych, które wydają się naprawdę nie mieć żadnego wyjścia, zaczyna się wierzyć, że już tylko siły nadprzyrodzone mogą cokolwiek zdziałać.
Nie licząc nawet na to, że Tom zechce przenieść się na czas kolacji do kuchni, wziął ze sobą talerz z jedzeniem i udał się do jego sypialni. Gdy już tam dotarł, zastał go znowu w łóżku. Ten obraz już mu nieco zbrzydł, ale nie chciał się już odzywać, aby nie psuć nastroju. Jeszcze na pewno do tego wróci. Zresztą nie tylko on… Tak, może wystarczy, że Olivia go męczy w tej kwestii. Niech ona będzie już tą złą. Tom i tak ją lubi, więc w niczym jej to nie zaszkodzi.
- Dałeś radę, widzę – zaczął, stawiając talerz na etażerce. – Zjedz coś.
- Dzięki – rzucił zabierając się za posiłek. Od wypadku, każde „dziękuję”, czy „proszę”, kosztowało go zdecydowanie za wiele. Dawniej takie słowa nie stanowiły dla niego żadnego problemu. Czyżby stał się gorszym egoistą niż był kiedyś? Nawet własnemu bratu z trudem potrafił wyrazić swoją wdzięczność, na którą właśnie on, zasługiwał najbardziej ze wszystkich.
- Olivia dzisiaj wraca… Nie odzywała się do ciebie? – zagadnął siadając na skraju łóżka. Gitarzysta obdarzył go swoim zdziwionym spojrzeniem.
- Niby dlaczego miałaby się do mnie odzywać? Nawet nie ma mojego numeru, z tego co wiem – odrzekł przeżuwając jedną z kanapek. Wokalista tylko pokiwał głową nie kontynuując już tego tematu. Ne potrafił wyzbyć się obawy, że dziewczyna już nie wróci. Nie wiedział, dlaczego ta wizja była dla niego tak bardzo przerażająca. Nie chciał chyba zostać z tym wszystkim zupełnie sam. Niby każdy próbował ich wspierać, pomagać… Ale jakby nie patrzeć, wszyscy trzymali się z dala. – Ria się do ciebie odzywała? – tym razem to starszy Kaulitz uniósł na brata niepewnie swój pytający wzrok. Bill uniósł brwi wyrwany z zamyślenia szybko analizując jego słowa.
- Ria… Zajęła się pracą. Dzwoniła raz… Ale niczego nowego to nie wniosło. Chcesz z nią pogadać?
- Nie – zaprzeczył odwracając głowę w innym kierunku. – Zostawiła mnie. Nie mam o czym z nią rozmawiać – dodał z nutą goryczy i żalu. Wiedział, że sam ją właściwie wyrzucił, ale i tak w jego głowie wyglądało to zupełnie inaczej. Nie tak wyobrażał sobie jej reakcję. Może i chciał, aby go zostawiła… Żeby przestała się nad nim litować. Nie zmieniało to jednak faktu, że czuł się rozczarowany. Bo jeśli go naprawdę kochała… Czemu tak łatwo odpuściła? Może nic dla niej nie znaczył… Może faktycznie stwierdziła, że skoro może mieć każdego, to po co ma się męczyć z kaleką, który w dodatku sam ją odtrącał.
- Tom… Wiesz, że to dla nas wszystkich nie jest łatwe. Myślę, że ona jeszcze wróci…
- Kiedy? Jak już dojdę do siebie? Najlepiej wrócić na gotowe, prawda? – uniósł się czując narastający w nim gniew. Bill zawsze wszystkich musiał bronić. Nigdy nie dotrze do niego, że nie można stać po każdej stronie. Czasem trzeba wybrać. Spojrzeć na coś trzeźwym okiem. – Miłość tak wygląda? Po to się zakochałem?
- A kochasz ją w ogóle? – wypalił sam się już irytując tą sytuacją. – Kochasz kobietę, którą postanowiłeś najpierw zdradzić, a potem opuścić bez słowa? – przypomniał mu o pewnych faktach chcąc dać mu tym do myślenia. Bo chyba stanowczo potrzebował jakiegoś kopa, żeby w końcu poukładać swoje popieprzone uczucia i myśli. Sam już nie wiedział, czego chce.
- Nie wiem – mruknął znacznie pokorniejąc. – Nie czuję przy niej tego, co przy Olivii. Nigdy nie czułem… - wyznał drżącym głosem. Z trudem te słowa przeszły mu przez gardło. Nadal nie potrafił przyznać się do swoich uczuć.
- Musisz najpierw zająć się swoim zdrowiem… Dopiero potem poskładaj serce – rzekł czując się bezradnie w tej sytuacji. Nie wiedział, jak ma mu pomóc. Sam nie chciałby być nigdy w takiej sytuacji uczuciowej. Rozdarty. Nie rozumiejący swoich uczuć. To na pewno nie ułatwiało mu pozbierania się po wypadku. A wypadek nie ułatwiał pojęcia zachowania swojego serca…

Miłość lubi często być złudzeniem. Tak bardzo jej pragniesz, że dajesz wciągnąć się w sidła wyimaginowanego uczucia. I nie dostrzegasz nawet tej różnicy. Między miłością, a zwykłym przyzwyczajeniem…

Młoda dziewczyna z ciężkim westchnieniem przekroczyła próg mieszkania stawiając w kącie swoją niewielką walizkę. Znowu to miejsce. Obce miasto, obce mieszkanie… Obcy ludzie. Teraz właściwie nie wydawało się to wszystko takie niedorzeczne, gdy w Las Vegas nie trzymało jej już nic. Miała stworzyć tam dom dla swojego syna, szczęśliwą rodzinę. Los jednak chciał inaczej, albo właściwie ona sama. Zrujnowała wszystko w jednej chwili. I choć czuła wielką ulgę, z drugiej strony paradoksalnie towarzyszył jej potężny ciężar. Nie miała już siły myśleć o ostatnich wydarzeniach, a na pewno już o swojej przyszłości, której nie widziała w kolorowych barwach. Kompletnie nie wiedziała, co dalej począć ze swoim życiem.
Na jej twarz wpłynął delikatny uśmiech, gdy pies Toma przybiegł ją powitać merdając wesoło ogonem. Pogłaskała go po sierści mówiąc przy tym kilka czułych słówek.
- Wróciłaś – usłyszała uradowany głos należący do Billa, który stał w wejściu do przedpokoju. Uniosła na niego swoje wciąż przygaszone spojrzenie i posłała mu przyjazny uśmiech. Co miałaby mu powiedzieć? Sądził, że nie wróci? Teraz to jedyne, co ma do zrobienia w życiu. Pomóc człowiekowi, który przez nią cierpi. I może przy okazji sama się pozbierać. – Brakowało nam ciebie.
- Nie było mnie tylko dwa dni – stwierdziła wyprostowując się. – Jak Tom?
- Trudno stwierdzić – westchnął nie bardzo wiedząc, co jej powiedzieć. To wciąż było zbyt skomplikowane. Cieszył się jednak, że ją widzi. Wiedział, że go nie zawiedzie. – Ale chyba są jakieś postępy.
- Powinnam iść się z nim przywitać? – zapytała niepewnie. Co prawda ostatnimi czasy mieli dobre stosunki, ale z Tomem nigdy nic nie wiadomo. Jego nastawienie lubi się zmieniać, niczym pogoda. Raz traktuje ją, jak swoją przyjaciółkę, a drugim razem, jak największego wroga.
- Myślę, że to dobry pomysł – pokiwał głową zgadzając się z nią. Odetchnęła więc głęboko i nie mówiąc już nic więcej skierowała się do pokoju Gitarzysty. Nie miała dziś wojowniczego nastroju, była zbyt przytłoczona własnymi problemami, dlatego też nie czuła się zbyt pewnie. Zapukała więc najpierw i dopiero, gdy usłyszała pozwolenie, weszła do sypialni.
Chłopak wydawał się być w dość dobrym humorze. Uśmiechnął się nawet na jej widok, co zdecydowanie było dobrym znakiem. Nie musiała się już obawiać, że zostanie zwyzywana i wyrzucona… Odwzajemniła jego uśmiech podchodząc trochę bliżej.
- I jak się czujesz? – zagadnęła nie do końca wiedząc, jak zacząć rozmowę.
- W porządku – odpowiedział przyglądając jej się z uwagą. Chyba brakowało mu tego widoku. Nadal mu się podobała. Mógł sobie wmawiać co chciał, ale fakty i tak w końcu zawsze go dopadały. Dziś jednak nie promieniała tak jak zawsze. Wyglądała na zmęczoną, a nawet smutną. Może, gdyby nie był takim upartym osłem, dupkiem, skończonym egoistą… Może wtedy odważyłby się zapytać ją, co się stało. Ale nie potrafił. To było silniejsze od niego. – Myśleliśmy, że już nie wrócisz…
- Nie zostawiam niedomkniętych spraw – stwierdziła rozwiewając tym jego wszelkie wątpliwości. – Rozczarowany?
- W sumie, już do ciebie przywykłem – wzruszył obojętnie ramionami.
- I słusznie. Pójdę się ogarnąć, jestem zmęczona – oznajmiła kierując się już do wyjścia. – Dobranoc, Tom.

- Dobranoc, Oliv…  - uciął zdając sobie sprawę, co chciał powiedzieć. To zdecydowanie było nie na miejscu. Wspomnienia jednak próbowały na nowo wedrzeć się do jego umysłu, a nawet rzeczywistości. Nie może już nazywać jej tak jak kiedyś. To byłoby zbyt dwuznaczne. Mogłoby zdradzić jego uczucia. A tego nie chciał. – Dobranoc – rzucił szybko czując na sobie jej palące spojrzenie i odwrócił się na bok nie chcąc przedłużać tej chwili. Dziewczyna też odpuściła wychodząc i zamykając za sobą drzwi. Mogła się jedynie domyślać, co chciał zrobić. Doskonale pamiętała, w jaki słodki sposób zawsze zdrabniał jej imię. Na początku było to dla niej irytujące, bo czuła się, jak mała dziewczynka. Z czasem jednak spodobało jej się to. I czuła się już tylko wyjątkowo… 


Zagłosuj w sondzie.