Tracę motywację.
I nie chodzi o brak chęci do pisania, czy ogólnie weny. Jakoś tak… Po
prostu. Jakby już nic mnie na tych blogach nie trzymało. Cóż, może to chwilowe.
Postanowiłam odpowiadać na komentarze przed każdym nowym odcinkiem, bo
nawet nie wiem, czy ktoś śledzi konwersację pod postem, a po co mam sobie
bezsensu nabijać statystyki jeśli odpowiedź nie dotrze do odbiorcy.
Naridia: Nie, to nie jest fail. A jeśli już, to recepcjonisty :D Widocznie był jakiś powód, że recepcjonista
przymknął na to oko wbrew zasadom jakie znasz i jakie według Ciebie ściśle
obowiązują. I cóż, ludzie są też różni więc nie ma co się czepiać faceta. Tym
bardziej, że pijany Tom miał w głębokim poważaniu, czy jest on miły, fachowy
itp. Poza tym czepianie się, niektórych faktów nie jest zawsze słuszne. Ta
sytuacja nie była opisana szczegółowo, więc też nie znane są powody, dla
których było tak, a nie inaczej. Jak ktoś ma trochę wyobraźni, sam będzie w stanie
domyślić się co najmniej kilku powodów, dlaczego było tak, a nie inaczej. Tym
bardziej, że życie to nie wypełnianie punktu za punktem z jakiegoś regulaminu
wywieszonego na ścianie.
A co do wspomnień, będą się jeszcze pojawiały w mniejszych ilościach i odpowiednich
momentach. To był pewnie jeden wyjątek, choć nie wykluczam powtórki.
Pozdrawiam.
Sparkle: Czyżbyś sugerowała, że zrobiłam z Rii złą dziewczynę, bo jej nie lubię? :c
To smutne! Wiesz, że ją lubię xD Nie bądź dla niej taka surowa :D ;*
QueenBlack: Cieszę się, że jest ze mną ktoś jeszcze ze „starych czasów” FFTH!
Naprawdę miło Cię wciąż widzieć wśród czytelników. Mam nadzieję, że Twój powrót
do pisania będzie owocny :D
A do wszystkich apeluję o CIERPLIWOŚĆ, bowiem przed nami dopiero piąty
odcinek, a dla wielu z Was dzieje się coś za szybko, albo czegoś brakuje.
Wszystko w swoim czasie ;) Tym bardziej, że nie jest łatwo opisać uczucia
każdego z bohaterów w jednym odcinku. Postaram się zaspokoić ciekawość każdego
z Was, ale wszystko musi mieć swój czas i miejsce.
Pozdrawiam!
21 lutego 2012, Los Angeles
Cafe Intelligentsia znajdująca się przy 1331 Abbot Kinney Boulevard w Los
Angeles witała swoich gości przyjaznym i ciepłym klimatem, który urzekł młodego
Wokalistę już za pierwszym razem, gdy tu trafił. Od tamtej pory lubił czasami
się zatrzymać w tym miejscu i napić dobrej kawy. Często też zapraszał tu swoich
gości, gdy chciał się z kimś spotkać. Tak właśnie było tym razem. Siedział przy
swoim, można już rzec, stałym stoliku i wyczekiwał pojawienia się pewnej
dziewczyny. Stresował się trochę tym spotkaniem. To nie było nic osobistego. A
może jednak trochę? Sam nie wiedział, dlaczego się tak denerwuje. Zdawał sobie
sprawę, że ta rozmowa zapewne nie będzie należała do najprostszych. Tym
bardziej, że tak na dobrą sprawę, niewiele wie o swojej... Nowej bratowej. Poza
tym, że ma na imię Olivia i mieszka w Las Vegas. Zastanawiało go, czemu
postanowiła zjawić się w Los Angeles. Minęło już trochę czasu odkąd się
widzieli po raz ostatni, odkąd mieli jakikolwiek kontakt. Tymczasem, zadzwoniła
wczoraj z rana zapowiadając swoją wizytę i prosząc o spotkanie. Czuł, że nie
powinien odmawiać. Domyślał się też, że może chodzić o Toma. A mianowicie o ich
ślub... Nie dziwiło go, że dziewczyna tak bardzo chciałaby się już od tego
uwolnić. Nie dość, że musi mieć traumatyczne wspomnienia związane z wypadkiem,
to jeszcze jest związana prawnie z jego bratem, który nie wykazuje nawet
najmniejszych chęci do zmian swojego statusu cywilnego. Odkąd stracił władzę w
nogach, nie zależy mu kompletnie na niczym. I nie ma mowy, aby choć przez
chwilę pomyślał o innych. Chociażby o tej biednej dziewczynie, z którą ożenił
się w tak idiotyczny sposób. Może dla niego to żaden problem, ale dla niej?
- Witaj, Bill – dźwięk aksamitnego, kobiecego
głosu wyrwał go z rozmyślań. Był tak zajęty swoimi myślami, że nawet nie
spostrzegł kiedy weszła. Automatycznie wstał z miejsca ściskając jej drobną
dłoń na powitanie.
- Witaj – uśmiechnął się przyjaźnie skupiając na niej swoje czekoladowe
spojrzenie. Miała naprawdę ładną urodę. Nie była jakoś nadzwyczajnie piękna,
ale też nie brzydka. Wyglądała tak... Naturalnie. Lekko kręcone, brązowe włosy
dodawały jej kobiecej twarzy wiele uroku, przez co mogła wydawać się bardzo
słodka. I niebieskie, duże oczy. Wydawać by się mogło, że są jak każde inne. Te
miały jednak w sobie coś więcej. Magię, która przyciągała. Bill zawsze
dostrzegał takie szczegóły u kobiet. Tak, jego brat odkąd pamiętał miał dobry
gust. I tym razem również znalazł sobie piękną dziewczynę... Szkoda tylko, że
nagle przestała go interesować. Mało tego, zaczął ją nienawidzić. Co najmniej,
jakby to ona własnymi rękoma połamała mu nogi. - Napijesz się czegoś? -
zapytał, gdy zajęli już miejsca przy stoliku.
- Nie, dziękuję. Nie zabiorę ci zbyt wiele czasu. Dziękuję, że w ogóle
zechciałeś się ze mną zobaczyć...
- A czemu miałbym nie chcieć? - zdziwił się.
- Nie wiem, może też obwiniasz mnie za to co się stało, podobnie jak twój
brat – odparła bez przekonania.
- Eh, Olivia... Tom teraz obwinia wszystkich za wszystko. Jest rozżalony...
Chyba przechodzi jakąś depresję. W każdym razie... Ja cię za nic nie winię. W
ogóle o tym nie myślę. To się po prostu stało... Nie będziemy teraz szukać
winnych – rzekł. To było jedyne, co mógł zrobić. Nie był w stanie pomóc jej
uporać się z poczuciem winy, jedynie chciał zapewnić, że jego myślenie o tej
całej sprawie znacznie różni się od myślenia jego brata. Niestety na niego
wpływu nie miał już żadnego. - Przyjechałaś tu w sprawię rozwodu, prawda?
- Tak – potwierdziła wzdychając cicho. - Zaręczyłam się ostatnio... Chyba
rozumiesz, że Tom musi mi dać ten rozwód. Nie wyjadę stąd, dopóki go nie
dostanę – zarzekła się, co zabrzmiało bardzo poważnie. Niemal, jak groźba. O
ile tylko, komukolwiek mogłoby coś grozić z tego tytułu...
- Naprawdę rozumiem... Tyle, że z nim naprawdę jest źle. Ostatnio wyrzucił
swoją dziewczynę z domu, do mnie się prawie nie odzywa. Z nikim nie rozmawia.
Siedzi zamknięty w swoim pokoju i ma wszystko w dupie. Czekam tylko, aż zrobi
coś durnego... Nie wiem, jak do niego dotrzeć. I szczerze wątpię, że będzie
chciał w ogóle rozmawiać z tobą na temat rozwodu, Olivia – zakończył
spoglądając na nią ze współczuciem. Był bezradny, sam nie mógł w żaden sposób
jej pomóc. Ale ona teraz nie szukała współczucia, ani wsparcia. Jedyne czego
chciała to rozwodu, żeby to wszystko skończyło się raz na zawsze. Potrzebowała
wolności. Nowego życia... Zawsze o tym marzyła. I teraz, gdy pojawiła się
okazja, ona jest ograniczona przez jakiś głupi papierek... A może bardziej przez
własną głupotę.
- Nie zamierzam się nad nim rozczulać – skwitowała denerwując się już
lekko. - Jeśli będzie trzeba, to go zmuszę. Nie będzie przecież zachowywał się,
jak rozpieszczony dzieciak całe życie... Rozumiem, że jest mu ciężko po tym, co
się stało. Tylko przecież on musi zacząć żyć i przede wszystkim, dać żyć innym!
- Masz rację, zgadzam się z tobą. I naprawdę chciałbym ci pomóc... Sam
chcę, aby Tom się w końcu ogarnął – westchnął ciężko. - Tęsknię za swoim
bratem. I najgorsza jest ta bezradność... Przecież nic nie jest wcale
przesądzone. Lekarze mówili, że jeśli będzie się rehabilitował może kolejna
operacja przywróciłaby mu władzę w nogach. Tylko, że on się zaparł! Nie chce
robić zupełnie nic, nawet dla samego siebie. Już nie mówię o tym, że zachowuje
się, jak ostatni dupek – wyrzucił z siebie. Nie chciał się użalać, ale słowa
same wypływały z jego ust. Potrzebował w końcu z kimś się tym podzielić. Może
to dziwne, ale właśnie w niej ujrzał osobę, która mogłaby go zrozumieć. A
przede wszystkim osobę, która jest silniejsza od niego i mogłaby cokolwiek
zdziałać w sprawie jego bliźniaka. - Pewnie zamierzasz zatrzymać się w hotelu?
- zmienił nagle temat nim dziewczyna zdążyła w ogóle jakkolwiek zareagować na
jego wywód. Przytaknęła skinięciem głowy. - Mam pewien plan. Oczywiście nie
musisz się zgadzać... Nie mam prawa nawet o nic cię prosić w tej sytuacji.
- Jaki plan? - uniosła brwi zaciekawiona czując jednocześnie, jak zapala
się w niej iskierka nadziei, że może jednak coś uda się jej zdziałać. Zrobi wszystko,
aby dotrzeć do Toma i odzyskać swoją wolność.
`
Kolejny nowy dzień, który przynosi za sobą to samo rozczarowanie, co
zawsze. Budzi się i odruchowo próbuje wstać... Nie może. I nagle dopada go
rzeczywistość. To był tylko sen. Sen, w którym mógł biegać ze swoim psem po
zielonej łące czując zapach świeżej trawy i muśnięcia ciepłego wiatru na swojej
skórze. Tej nocy, towarzyszył mu ktoś jeszcze. Dziewczyna, nie widział jej
twarzy. Miała na sobie białą, cienką sukienkę na ramiączkach i brązowe długie włosy.
Był pewien, że ją zna. I to bardzo dobrze. Kogo, jak kogo, ale jej nie mógłby
zapomnieć. Kobieta, która odmieniła jego życie. Często wracał do niej myślami.
I to w dobrym kontekście... Wtedy jednak wściekał się na samego siebie. Nie
chciał myśleć o niej w dobry sposób. Pragnął ją nienawidzić. Gdyby jej nie
poznał, nigdy by nie pozwolił sobie na tak wiele. Nigdy nie trafiłby na wózek.
Stracił wszystko w ciągu chwili, przez nią. Przeklinał się w duchu, że dał się
wtedy tak łatwo omamić. Zauroczyć. Była taka śliczna... Słodka i niewinna. A
jednocześnie taka kobieca i pociągająca. Jej głębokie, niebieskie oczy. Gładka,
śniada cera... Świetna figura, piersi. Do tego charakter. Zupełnie, jakby
znalazł ideał swojej kobiety! Ideał, który był dla niego przekleństwem. Właśnie
w to wierzył, albo raczej sobie wmawiał. Leżąc od kilku tygodni w łóżku miał
wiele czasu, aby o tym rozmyślać. I z pewnością nie wychodziło mu to na dobre.
Czuł się jak upośledzony. Leżał całymi dniami i nocami wpatrując się w
sufit. Miał wrażenie, że niedługo naprawdę oszaleje i trafi do szpitala
psychiatrycznego. Widział co się z nim dzieje, a mimo to niczego nie zmieniał.
Wciąż tkwił uparcie w miejscu odrzucając każdą pomocną dłoń. Stawał się samotny
i zaczynał się tego bać. Nigdy wcześniej nie znał tego uczucia. Zawsze miał
kogoś bliskiego... Teraz też by mógł, gdyby tylko wszystkich od siebie nie
odtrącał. Wydawało mu się, że już nawet pies nie ma ochoty z nim przebywać.
Kiedyś potrafił przeleżeć z nim w łóżku godzinami, a teraz ledwo co w ogóle
zagląda do jego pokoju. A może to już jego paranoja?
Był rozdarty. Z jednej strony chciał coś zmienić, ruszyć się w końcu,
pogodzić ze swoją stratą. Z drugiej jednak... To wydawało się niemożliwe. Nie
miał w sobie siły, aby się z tego podnieść. Potrzebował jakiejś motywacji, ale
nie miał żadnej. Nikt też nie potrafił dać mu porządnego kopa. Wszyscy chcieli
dobrze, lecz byli zbyt delikatni. Za bardzo się rozczulali. Ich współczucie
doprowadzało go do szaleństwa. Czuł się wtedy jeszcze gorzej. Jak ostatnia
sierota... Przecież zawsze był silnym, twardym mężczyzną pożądanym przez setki
tysięcy kobiet. A teraz? Która zechce chociażby spojrzeć na takiego inwalidę?
To najgłupsze co może być, ale chyba najmocniej ze wszystkiego boli go ten
fakt. Zupełnie, jakby cała jego męskość była ukryta w dwóch kończynach. Sam,
gdy o tym myślał, uważał to za szczyt debilizmu. Widocznie był jakimś debilem.
To by wiele wyjaśniało. Nagły wyjazd do Las Vegas, cały spędzony czas w
towarzystwie ledwo poznanej dziewczyny, a potem ślub... I wypadek. Jakim trzeba
być debilem, aby wsiąść za kierownicę będąc nie tylko pijanym, ale i naćpanym?
Brunetka roześmiała się głośno, gdy jej drobne ciało zostało przygwożdżone
do zimnej ściany budynku, z którego przed chwilą wyszła wraz ze swoim świeżo
poślubionym małżonkiem. Tom od razu naparł na nią całując, zachłannie jej
słodkie usta.
- I co teraz? - oderwał się od niej po długim pocałunku oddychając ciężko i
spojrzał prosto w roześmiane, niebieskie tęczówki.
- Wszystko to, czego chcieliśmy – uśmiechnęła się do niego powodując tym
również uśmiech na jego twarzy. Patrzył na nią swoimi błyszczącymi oczami i nie
mógł uwierzyć, że to wszystko naprawdę się wydarzyło. I dzieje się nadal. To
największe szaleństwo w jego całym życiu. Spotkał dziewczynę i postanowił
odmienić całe swoje życie. Wspólnie postanowili. Nigdy nie sądził, że tak łatwo
będzie zrezygnować z dotychczasowego życia. Wbrew pozorom była to świadoma
decyzja. Może niezbyt przemyślana... Ale wiedział co robi. Każde słowo, każdy
ruch miał znaczenie.
- Ale nie wyjadę nigdzie bez nocy poślubnej – rzekł stanowczo niczym mały
oburzony chłopiec, co było kolejnym powodem do śmiechu u dziewczyny. - Najpierw
hotel, a rano... - przejechał dłonią po jej rumianym policzku gładząc go czule.
- Wahasz się? - zapytała nie spuszczając z niego wzroku nawet na chwilę.
Czuła jak serce wciąż mocno jej bije z natłoku wrażeń.
- Nie, a ty? - zaprzeczył zadając jej przy tym to samo pytanie, a
dziewczyna pokręciła głową także przecząc. Na jego twarz wpłynął wielki uśmiech
i ponownie zbliżył się do niej muskając jej wargi. Ta zaś sięgnęła w
międzyczasie do swojej małej torebki i wyciągnęła z niej maleńkie, foliowe
opakowanie pokazując je Gitarzyście.
- Ktoś dał nam prezent ślubny – wyjaśniła, gdy chłopak patrzył ze
zdziwieniem na zawartość opakowania. - Właściwie... Nie mam pojęcia co to jest
– dodała śmiejąc się przy tym lekko.
- Wygląda jak Aviomarin – skwitował rozbawiony. - Ale domyślam się, że daje
większego kopa niż tabletki lokomocyjne.
- Z pewnością – zgodziła się z nim. - Nigdy nie brałam żadnych
narkotyków... Myślisz, że warto próbować? - spojrzała na niego pytająco. Ufała
mu. W ciągu kilku dni zdążyła mu zaufać, jak nikomu innemu w ciągu kilku
ostatnich lat. To było chyba w tym wszystkim najdziwniejsze.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz – wzruszył ramionami. Sam miał już pewne
doświadczenia z pewnymi substancjami. Nie zawsze kończyły się one dobrze, ale
też nigdy specjalnie nie żałował. Ani też nie przeginał. To zdarzało się raczej
sporadycznie. Nie był jakimś zagorzałym fanem tego typu używek, zdecydowanie
wolał napić się dobrego piwa, czy drinka. - Ale to nie jest konieczne, abyśmy
byli szczęśliwi. My w ogóle od tygodnia zachowujemy się, jakbyśmy byli pod
wpływem narkotyków – zauważył nie ukrywając swojego rozbawienia.
- Jesteśmy szaleni – podsumowała opierając czoło na jego ramieniu. -
Obiecaj mi, że to się nie skończy... - szepnęła tuląc się do jego torsu. Tom
objął ją swoim ramieniem przyciskając do siebie jeszcze mocniej.
- Chciałbym... Chciałbym, aby się nie kończyło. Ale boję się obietnic...
Nie jestem człowiekiem, który potrafi łatwo pogodzić się z porażką. Gdybym
złamał obietnicę...
- To jej nie łam – przerwała mu unosząc na niego swoje smutne spojrzenie.
Oczy, które przed chwilą błyszczały ze szczęścia, teraz były przepełnione
strachem i nadzieją. Nie chciał jej zawieść. - Chyba żadne z nas nie szuka
przygody na miesiąc, czy dwa Tom.
- To prawda – skinął głową. - Ale czy to wystarczy by mieć pewność?
- Ja ją mam – powiedziała cicho ponownie chowając się w jego bezpiecznych
ramionach.
Mężczyzna drgnął niespodziewanie wyrwany z głębokiego zamyślenia, gdy
dotarł do niego jakiś hałas,
prawdopodobnie z przedpokoju. Skierował swoje spojrzenie na drzwi
oczekując, że za chwilę ujrzy w nich Billa. Kto inny miałby do niego przyjść?
Tylko jego brat, jako jedyny jeszcze ma jakieś resztki cierpliwości. Może po
prostu to zwykłe poczucie obowiązku. Może to przez ich dawne obietnice, jakie
sobie składali... Ich braterską miłość.
- Bill...!? - zawołał niepewnie słysząc zbliżające się kroki. Często miał
jakieś dziwne obawy, że może ktoś włamał się do mieszkania... I wtedy on sam
nie mógłby nic zrobić, w żaden sposób sobie poradzić. Uspokajała go jednak
myśl, że drzwi są zamknięte na klucz i nikt poza Billem nie ma do nich dostępu.
No i Rią... Ale ona była akurat ostatnią osobą, której teraz by się spodziewał.
- Witaj Tom – serce niemal wyskoczyło mu z piersi na dźwięk znajomego,
kobiecego głosu. Patrzył teraz z przerażeniem
na dziewczynę stojącą w progu, jakby była jakimś duchem. Przed chwilą o
niej myślał, a teraz stoi przed nim. Dokładnie taka sama, jak w jego
wspomnieniach.