niedziela, 12 października 2014

16. "Lass dich fall'n, um zu fliegen."

Odetchnęła głęboko zamykając za sobą drzwi od pokoju Gitarzysty i przywarła do nich plecami. Jej rozbiegane spojrzenie krążyło po całym pomieszczeniu, a leżący na łóżku mężczyzna zastanawiał się tylko, czego tak zawzięcie szuka. Bo chyba nie jego? Niczego nie szukała. Po prostu nie wiedziała co ze sobą począć. Teraz, gdy emocje opadły, na nowo przytłoczyła ją rzeczywistość. Czuła się źle z tym wszystkim. Miała wyrzuty sumienia, że źle potraktowała Billa. Później jego przyjaciół. Że nie porozmawiała nawet z mamą Toma. Nie zrobiła nic tak, jak zrobić powinna… Nic co zrobiłaby każda dojrzała kobieta na jej miejscu. Ale najwyraźniej ona dojrzała nie była… Miała dwadzieścia jeden lat i dojrzałość była czymś odległym. Była matką. Była żoną. I te słowa tylko brzmiały tak poważnie, nadając jej pozornie dojrzałego wyglądu, bo przecież tak naprawdę była nieodpowiedzialną gówniarą.
- Wszystko w porządku? – Jego głos spowodował, że skupiła w końcu swój wzrok na jednym punkcie. Na nim. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jak przerażona, mała dziewczynka. Miał nadzieję, że powodem jej przerażenia, nie była jego matka. Nie chciałby, aby ich relacje miały jakiś negatywny oddźwięk. W końcu… Obie odgrywały w jego życiu jakieś ważne role. Konflikt między nimi był ostatnim, czego chciał.
- Wygoniłam właśnie twoich przyjaciół – oświadczyła bez owijania w bawełnę chyba sama siebie tym zaskakując. Miała wrażenie, jakby ostatnio coś między nimi się zmieniło. Jakby zniknęła dziwna blokada, która ich ograniczała. Nagle mogła swobodnie z nim rozmawiać. Nagle potrafiła mówić o czym myśli, co czuje. – Jak ja mogłam to zrobić? Po prostu… Oni wszyscy pojawili się tak nagle. Bill ich tu sprowadził i… - zaczęła mówić przy czym odsunęła się w końcu od drzwi, idąc powoli w jego kierunku. – Tu nawet nie chodzi o mnie… Bo co to dla mnie? Wiesz… To nie ja leżę w tym łóżku. Ale myślę, że jakbym w nim leżała… nie chciałabym, żeby ktoś zjawiał się tu ot tak, bez mojej wiedzy i przychodził do mnie, patrzył na mnie… Jak na jakiś okaz w muzeum – zatrzymała się przy krawędzi jego łóżka. Nie spuszczali z siebie wzroku nawet na chwilę, a on analizował uważnie jej słowa w głowie. Analizował je i czuł, jak w środku, gdzieś głęboko… rośnie. – Co ja sobie właściwie myślałam? – Spuściła nagle głowę, jakby zadając to pytanie samej sobie. Popadała ze skrajności w skrajność. Sama już nie wiedziała, czy to co zrobiła było słuszne, czy przeciwnie. Dlatego tu była. By on jej to powiedział. Rozwiał jej wątpliwości. Były dwie opcje. Albo mógł powiedzieć jej, że postąpiła dobrze… Albo zjechać ją z góry na dół, wyzwać od największych kretynek.
- Hej… Dziękuję ci, że wygoniłaś moich przyjaciół – uśmiechnął się lekko w jej kierunku, co mogła ujrzeć dopiero, gdy uniosła z powrotem głowę zdziwiona. Mimo wszystko, spodziewała się raczej negatywnej reakcji. A na pewno nie tego, że będzie jej dziękował. Nie rozumiała tego, ale on tak. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak wiele to dla niego znaczyło. Żałował, że nie może teraz wstać i podejść do niej… Gdyby mógł, wstałby. Podszedłby. Zagarnął w swoje ramiona. Gdyby tylko mógł wstać… Wszystko wyglądałoby inaczej. Ich relacja wyglądałaby inaczej. Każdy dzień byłby dla nich piękniejszym od poprzedniego. Ale o czym on w ogóle myśli? Przecież to oczywiste, że gdyby tylko mógł stanąć na własne nogi ich życie byłoby inne. Teraz jednak mógł tylko mówić. Więc mówił… – Wiesz… Jesteś jedyną osobą, która to dostrzegła. Oni wszyscy tego nie widzą… Dla nich to jest oczywiste, że przyjdą tu i będzie wszystko w porządku, bo są moimi bliskimi. Ale to wcale tak nie wygląda, gdy ja tu leżę… Nieogolony, w dresie, nie mogący ruszyć nogami. To jest czasem… po prostu, tak ludzko… krępujące.
- Więc nie wygłupiłam się tak bardzo?
- Myślę, że spokojnie mógłbym cię zatrudnić na stanowisko swojego ochroniarza – zażartował dla rozluźnienia atmosfery. Nie chciał, żeby czuła się winna. Bo nie miała żadnego powodu. Dla niego, to co zrobiła, było wspaniałe. Czuł, że jest ktoś, kto naprawdę go rozumie. A nie tylko sterczy nad głową i nalega na jakieś działanie. Cieszył się, że ją ma. – I mógłbym całkowicie wywalić swoją męską dumę do kosza…
- Och, skończ już z tą dumą, Kaulitz – mruknęła oburzona. – Na jaką cholerę ci męska duma? Ona nie przyniesie ci żadnej korzyści. Czasem o niej zapominasz i wtedy jest naprawdę miło… - stwierdziła zupełnie szczerze. Po tym co jej powiedział, znacznie się uspokoiła. Poczuła ulgę, że nie ma jej niczego za złe. I była jeszcze bliżej niego niż kiedykolwiek.
- Żeby jeszcze to było takie proste.
- Jest bardzo proste – zapewniła i nie mając ochoty dłużej stać nad nim, jak nad chorym w szpitalu, usiadła na brzegu, po drugiej stronie łóżka. – Ale zobaczysz się z nimi jutro, co? Strasznie mi głupio, że ich tak wywaliłam… wyszłam na okropną zołzę.
- Spokojnie, na pewno jak cię poznają przekonają się, że żadna z ciebie zołza - uspokoił ją. Co do tego nie miał akurat żadnych wątpliwości. Olivia może i miała czasem mocny charakterek, ale była przy tym naprawdę urocza. W końcu jakoś go urzekła tej pamiętnej nocy w Vegas... nie wybrałby właśnie jej, gdyby nie miała w sobie tak zwanego "tego czegoś". A jego przyjaciele na pewno ją polubią, to była tylko kwestia czasu. Nawet nie był świadomy, że myśli o swojej przyszłości z nią obok siebie. Zdarzało mu się to coraz częściej i już tego nie kontrolował. Przypomniał sobie o takiej umiejętności, jak tworzenie marzeń... a ta drobnostka napawała go pozytywną energią, choć nie zawsze zdawał sobie z tego sprawę. Wiele się zaczynało zmieniać w jego życiu i nawet nie wiedział, jak sam na to bardzo wpływa. - Ale oczywiście zadzwonię do nich i zaproszę na jutro... I tak dzięki tobie zyskałem już trochę czasu, żeby się jakoś na to przygotować - uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Mogła być z siebie dumna, udało jej się zrobić coś dobrego. Cieszyło to ją coraz bardziej.
- Od tego tu jestem - Nabrała już dużo więcej pewności siebie. Poczuła się nawet kimś naprawdę ważnym i podobało jej się to. Z każdą chwilą jej rola w jego życiu wzrastała na sile, a co najważniejsze, chciała tego, było jej z tym dobrze. - A teraz chyba czas, żebym skonfrontowała się z twoją mamą - westchnęła głośno i wstała z miejsca. - Trzymaj za mnie kciuki, bo będę z nią sama - poprosiła jeszcze na odchodnym, a chłopak w geście zjednoczenia uniósł do góry obie dłonie z zaciśniętymi mocno kciukami. Zmotywowana, gotowa do działania miała już wychodzić, gdy jego głos jeszcze ją zatrzymał...
- Olivia... - Dość niepewnie wypowiedział jej imię. Bo znowu pojawiły się wątpliwości... nie wiedział, czy nie przekroczy jakiejś granicy prosząc ją o coś jeszcze.
- Tak?
- Bo ja właściwie nie powiedziałem jej zupełnie wszystkiego... To znaczy ona wie, że jesteśmy po ślubie, ale... chyba myśli, że między nami jest tak, jak między małżeństwem - wyjaśnił sam do końca nie wiedząc, co o nich myśli jego matka. Rozmawiał z nią dziś długo i szczerze, ale z tych wszystkich emocji nie wyznał, że tak naprawdę nie łączy go z Olivią taka relacja, jak powinna. Wolał uprzedzić o tym dziewczynę, by nie było między nimi później z tego powodu jakichś nieprzyjemności.
- To znaczy... mam jej nic nie mówić?
- Nie wiem... Nie chcę, żebyś kłamała. Po prostu... mówię ci o tym, żebyś nie musiała być zaskoczona, gdy moja mama z czymś wyskoczy. Jeśli chcesz możesz jej powiedzieć jak wygląda sytuacja między nami - odparł dając jej całkowicie wolną rękę w tej kwestii. Choć w głębi duszy chciałby, aby Olivia nie wyprowadzała jego mamy z błędu. Miał nadzieję, że pozwoli jej  dalej wierzyć, że łączy go z dziewczyną szczere uczucie. Bał się, że te kolejne nowiny o jego małżeństwie, które nagle przestało cokolwiek znaczyć mogłyby sprawić jej zawód. Nie chciał tego. Nie chciał znowu tracić w jej oczach. Poza tym sam cały czas czuł, że to wciąż dla niego jest coś więcej. Olivia nie była mu obojętna. Gdy opowiadał o niej dzisiaj Simone, czuł się po prostu zakochanym facetem mówiącym o kobiecie swojego życia. Może dlatego nie potrafił wtedy tego wszystkiego zniszczyć wspominając, że oni wcale ze sobą nie żyją, jak należy. I mimo wszystko nie czuł, by było to kolejnym oszustwem. Bo jego uczucia były szczere. Nie mógł jednak nakłaniać Olivii, żeby cokolwiek udawała przed jego matką. Nie chciał nawet tego. To właśnie dlatego pozwolił jej samej podjąć tę decyzję, ponieważ wiedział, że będzie ona prawdziwa. A wtedy i on przekona się o jej uczuciach, przynajmniej w niewielkim stopniu. Ale w ich sytuacji, to i tak ogromny krok.
- Dobrze, rozumiem. Poradzę sobie - powiedziała w końcu i posyłając mu swój delikatny uśmiech zniknęła za drzwiami pokoju pozostawiając go samego. Westchnął ciężko i opadł głową na poduszki. Musiał teraz czekać.


Pani Kaulitz, wydawała się już zaakceptować całą sytuację i przejść do porządku dziennego. Okazało się to dużo łatwiejsze niż przypuszczała, że będzie. Po prostu czuła, że wszystko jest, tak jak być powinno i właściwie nie ma się o co martwić. Może i jej syn jeszcze nie jest w najlepszym stanie, ale była pewna, że już niebawem to się zmieni. Już nawet nie miała mu za złe tego całego ślubu w Las Vegas. Nawet jak się dłużej zastanowiła nad tą historią, to spodobała jej się do tego stopnia, że była skłonna zazdrościć swojej... synowej, takiej miłości, takich przeżyć. Oczywiście nieszczęsny wypadek zaburzał tą wyjątkową aurę... ale i tak w jakiś sposób czuła się dumna ze swojego syna. I co najważniejsze, wiedziała już że jest on w dobrych rękach. Dlatego właściwie wcale nie była tu potrzebna, niemniej dobrze, że Bill po nią zadzwonił bo dzięki temu mogła dowiedzieć się o wszystkim i może teraz spać spokojnie.
Kiedy Olivia weszła do kuchni, zdziwiła się widząc kobietę przy kuchence. W czasie, gdy była u Toma, jego mama zaczęła przygotowywać obiad. Nie traciła czasu.
 - Nie musi pani tego robić... - odezwała się zwracając tym na siebie jej uwagę. Simone odwróciła się, a jej średniej długości, proste, rudawe włosy zafalowały lekko. Wbiła swoje czekoladowe spojrzenie w Olivię, ale tym razem nie spłoszyło to jej. Kobieta miała przyjazny wyraz twarzy, więc chyba nie było się czego obawiać. - Właściwie miałam się tym zająć...
- Dziś wyjątkowo możesz sobie odpocząć. To dla mnie żaden problem. Siadaj sobie - wskazała jej gestem ręki miejsce przy stole, a sama powróciła do gotowania. Olivia nie zamierzała dyskutować, a już tym bardziej się jej sprzeciwiać, więc posłusznie spełniła polecenie. W sumie pewnie i tak z jej gotowania nie wyszłoby dziś nic dobrego, stresowała się cały czas obecnością mamy Toma.
- Widzę, że świetnie sobie radzisz z moimi chłopcami. Muszę ci pogratulować, bo okiełznać ich obu, to nie lada wyzwanie - zaczęła rozmowę wyrażając swój podziw dla młodej dziewczyny, co wprawiło ją w istne zdumienie. - I pomyśleć, że początkowo wzięłam cię za prostytutkę - zaśmiała się kręcąc jednocześnie z dezaprobatą głową dla samej siebie. - Och, mam nadzieję, że cię tym nie uraziłam? - spojrzała z przejęciem w jej stronę. - Ja też czasem coś palnę, gorzej jak moi synowie...
- Nie, wszystko w porządku... to nawet zrozumiałe. Skąd mogła pani wiedzieć...
- Na szczęście wszystko się wyjaśniło. Mam nadzieję, że teraz będziemy mogły lepiej się poznać - stwierdziła, a uśmiech nie schodził jej z twarzy nawet na moment. - Oczywiście nie obawiaj się, nie zamierzam wam siedzieć na głowie. Bill mi załatwił już lokum, a za kilka dni wrócę do Niemiec.
- Ale mi pani nie przeszkadza... naprawdę może pani tu być ile chce... jest pani w końcu mamą Toma.
- Lepiej będzie, jak będziecie mieli więcej prywatności. Ja wam tu jeszcze do szczęścia potrzebna nie jestem. Dobrze wiem, jak to jest z teściowymi - puściła jej oczko dalej trzymając się swojej wersji. Olivia natomiast nie bardzo wiedziała, co mogłaby powiedzieć w tej sytuacji. Zaczynało się robić trochę niezręcznie, gdy pani Kaulitz traktowała jej małżeństwo z Tomem całkowicie poważnie. Ale z drugiej strony, wcale nie chciała tego zmieniać.
- Bardzo dobrze mówi pani po angielsku... - Postanowiła zmienić temat licząc na to, że jej napięcie dzięki temu jakoś opadnie. Nie chciała by jej zachowanie wyglądało jakoś dziwnie.
- Trochę się uczyłam, jak moje gwiazdy wyjechały z Niemiec do L.A., ponoć na naukę nigdy nie jest za późno. I proszę, przydaje się ten język wszędzie - rzekła zadowolona. - Ale ja się tu rozgaduję, a obiad sam się nie zrobi. Ty kochanie, lepiej wyciągnij tego lenia z łóżka, niech chociaż raz zje obiad porządnie przy stole - dodała, co zabrzmiało trochę, jakby faktycznie mogło się to udać. Olivia jednak nie była przekonana. Pani Simone chyba nie zdawała sobie do końca sprawy, jakim uparciuchem jest jej syn. Przecież tyle razy już próbowała namówić go, żeby wstał... dlaczego tym razem miałoby się jej udać? Niemniej jednak postanowiła spróbować, a nuż coś się zmieniło... może Tom się zlituje i nie będzie musiała sama dotrzymywać towarzystwa jego mamie? To bardzo sympatyczna kobieta i nawet ją polubiła, lecz ciągle jeszcze nie czuje się przy niej wystarczająco komfortowo.
Idąc do pokoju Muzyka, układała sobie już w głowie argumenty, którymi chciała wpłynąć na jego decyzję. Pełna nadziei i wiary przekroczyła próg sypialni, po raz kolejny tego dnia.
- Już? I jak? - usłyszała od razu z jego strony pełen ciekawości głos. Spoglądał na nią wyczekująco, gdy szła w jego kierunku  by następnie usiąść obok.
 - Dobrze - odparła krótko, zbierając się w sobie, żeby rozpocząć bardziej drażliwy temat. Byleby później tego nie żałowała. Pamiętała, że nie raz takie rozmowy kończyły się sprzeczkami między nimi. -  Twoja mama chciałaby,  żebyś zjadł z nami obiad - oznajmiła nie zwlekając z tym zbyt długo. - I ja też bym chciała... Tom, mógłbyś to dla niej zrobić... dla mnie... dla nas wszystkich? Nie zostawiaj mnie z nią sama, co? - patrzyła na niego w niebywale słodki sposób. Nie miał pojęcia, czy robiła to celowo, ale niesamowicie go to rozczulało i powodowało, że musiał walczyć sam ze sobą. Chciałby się zgodzić, ale jednocześnie wciąż nie czuł się na to gotowy. Tylko, czy kiedykolwiek w ogóle będzie..? - Tom..?
- Dobrze... Ten jeden raz chyba mogę...
Myślała, że się przesłyszała. Nie mogła uwierzyć, że się zgodził i przyszło to tak łatwo, nie musiała go wcale błagać. Miała ochotę rzucić się na niego ze szczęścia, ale zamiast tego, by uchronić jego kości przed połamaniem, jedynie złożyła soczysty pocałunek na jego policzku. To było zdecydowanie lepsze od przytulania się. Przede wszystkim dla niego. Od razu dostał skrzydeł. Chyba już codziennie będzie wstawał by zjeść obiad jeśli za każdym razem będzie ją to tak bardzo uszczęśliwiało.

To ten moment, gdy Jej szczęście okazuje się być również Twoim. I od tej pory chcesz robić wszystko co możliwe, by tylko była szczęśliwa... I powiedz mi, że to nie miłość. A ja powiem Ci, że bredzisz... Bo oszukiwać siebie możesz całe życie, ale kogoś kto cię zna, tylko do pewnego momentu. Istnieje taki moment, gdy można dojrzeć wszystkie Twoje uczucia i od tego momentu już nic nigdy przed Nią nie ukryjesz i Jej nie oszukasz.

Kiedy tylko otworzyła szafę w pokoju mężczyzny uderzył w nią świeży zapach proszku do prania. Wszystkie półki i wieszaki były przepełnione, a on chyba nie nosił żadnej z tych rzeczy od miesięcy. Trzeba to zmienić. Nawet jeżeli zamierza wciąż leżeć całymi dniami w łóżku, będzie to robił codziennie w innych ciuchach. To zawsze jakaś odrobina normalności. Już ona o to zadba. Przekonała się, że małymi kroczkami można wiele osiągnąć. Bo z każdym dniem osiągali coraz więcej. W końcu dostrzegła rezultaty i była naprawdę szczęśliwa z tego powodu.
Dziwnie się czuła grzebiąc w jego rzeczach, ale wiedziała, że Gitarzysta sam tego nie zrobi. W ogóle niechętnie przystał na propozycję przebrania się. Do tego również  musiała go chwilę przekonywać. Dziś jednak jest mimo wszystko jakiś magiczny dzień, bo Muzyk ulega jej z niebywałą łatwością.
Stała przed jego szafą naprawdę sporo czasu, co najmniej, jakby wybierała strój dla samej siebie. Ale Tom miał tyle ubrań, że trudno było jej cokolwiek wybrać. Byłoby dużo prościej, gdyby sam zasugerował, co chciałby założyć. Tyle, że jemu było to obojętne. Mógłby wyjść w dresie i nie widziałby w tym żadnego problemu. Nie mogła mu na to pozwolić, chociażby ze względu na jego matkę. Musi wyglądać jak człowiek, chociaż ten jeden raz.
Uśmiechnęła się do siebie w pewnej chwili, gdy zauważyła koszulkę, którą miał na sobie, gdy pierwszy raz się spotkali. Od razu zrobiło jej się jakoś cieplej na sercu, gdy w jej głowie pojawiło się wspomnienie z tamtej nocy. Odruchowo sięgnęła właśnie po nią i dobierając do niej jeszcze jakieś spodnie, wróciła do Toma podając mu ubrania. On pewnie nie zauważy nic szczególnego w tym kawałku materiału, ale liczyło się, że sama patrząc na niego będzie mogła się uśmiechać w duchu.
- Pomóc ci? – zapytała nie będąc pewna, czy chłopak sobie poradzi. Domyślała się, że założenie spodni, musiało być dla niego niemałym wysiłkiem. Ale nie łudziła się też wcale jakoś bardzo, że pozwoli jej się dotknąć. Pod tym względem był płochliwy jak sarenka. I oczywiście nie chodziło o to, że się wstydził tego, iż Olivia zobaczy go w samych majtkach. Tu po raz kolejny odzywała się jego męska duma, którą dziewczyna sama, gdyby tylko mogła, posłałaby do diabła.
- Nie trzeba – odparł spoglądając na nią wymownie. Stała przez moment przyglądając mu się jedynie i czekając, aż wygrzebie się spod kołdry by się przebrać. On jednak zdawał się również na coś czekać. Dopiero po chwili dotarło do niej, że Tom chce, aby wyszła. Nie musiał mówić tego na głos…
Dziewczyna wywróciła tylko teatralnie oczami i nie mając innego wyboru, wycofała się do wyjścia. Jego zachowanie było czasami naprawdę dziecinne i nieznośnie irytujące. Musiała jednak to szanować. Może, gdyby była na jego miejscu, postępowałaby dokładnie tak samo. Przynajmniej jeśli chodzi o te intymniejsze kwestie. Tyle jeszcze była w stanie zrozumieć. Stanęła więc za drzwiami jego pokoju i czekała opierając się plecami o ścianę. Wiedziała, że to trochę potrwa, ale akurat cierpliwości jej nie brakowało.
Z kuchni dochodziły już smakowite zapachy, a Olivia dopiero uświadomiła sobie, że nie jadła dziś śniadania. Nie wypiła nawet kawy, czy chociażby herbaty. W tym całym zamieszaniu nie odczuwała głodu, aż do teraz.
- Gotowy? – Po kilku minutach zajrzała ponownie do Gitarzysty. Mężczyzna siedział na skraju swojego łóżka już przebrany. Miło było go zobaczyć w normalnym stroju, a nie powyciąganym dresie. Teraz wyglądał jeszcze lepiej. Dziewczyna mogła sobie przypomnieć, co tak bardzo ją w nim urzekło. Wizualnie był idealny, nawet z tą zaniedbaną brodą.
- Jak widać – wzruszył ramionami nie wyrażając zbytniego entuzjazmu. Mimo wszystko nie był przekonany co do tego wszystkiego. Zgodził się na ten obiad trochę pod wpływem nagłego impulsu. Nie potrafił jej po prostu odmówić. Sam się sobie dziwił… Ale już nie mógł się z tego wycofać. Poza tym, nawet by mu na to nie pozwoliła. Pocieszało go chociaż, że na obiedzie będą tylko Olivia z jego mamą. Nikt więcej nie będzie musiał na niego patrzeć, współczuć mu.
- No dobrze… A gdzie jest twój sprzęt? – Weszła w głąb pokoju spoglądając na niego z zapytaniem. Oczywiście miała na myśli wózek, którym chłopak mógłby przemieścić się do salonu. Odkąd tu zamieszkała, nigdy jeszcze się nie napotkała na to urządzenie.
- Nie ma mowy – obruszył się od razu robiąc przy tym minę obrażonego dziecka. – Chyba wystarczy, że zgodziłem się na ten obiad w kuchni. Nie wsiądę na wózek! Na pewno nie!
- Dobrze, o ile zdążyłeś nauczyć się latać, to nie ma sprawy – skwitowała krzyżując ręce na piersi. Nie rozumiała jego oślej upartości. Zapierał się rękoma i nogami przed wszystkim, co miało tylko ułatwić mu życie w jego niepełnosprawności. To było głupie.
- Przestań – mruknął z niezadowoleniem odwracając od niej wzrok. Kiedy się tak zachowywał i robił te swoje przygnębione miny, robiło jej się go zwyczajnie szkoda. Tylko, czy właśnie nie chodziło mu o to, by nie wzbudzać w ludziach żalu? Jak na razie osiągał odwrotne rezultaty. Najwyraźniej nawet nie wiedział, jaki ma na to wpływ.
- Nie zachowuj się jak dziecko, Tom. Chcesz być traktowany bez współczucia, to nie użalaj się nad sobą – podeszła do niego żwawo. – I nie odwracaj spojrzenia. Zdecyduj się, albo jesteś słaby i mamy wszyscy nad tobą płakać, albo jesteś twardy i walczysz razem z nami.
- Nie potrzebuję do tego wózka!
- Potrzebujesz. Jak chcesz przejść do tego cholernego salonu? Chyba bardziej się poniżysz pełzając tam niż siadając na tym pieprzonym wózku – uświadomiła mu znacznie ostrzejszym tonem. – Więc do cholery powiedz mi, gdzie on jest, żebym mogła ci pomóc.
- Jesteś nieznośna! Co mi strzeliło w ogóle do głowy, by się z tobą żenić…

- Głowa akurat niewiele miała z tym wspólnego – rzekła z przekąsem. Poczuła się urażona. Bez względu na to co nim kierowało, gdy wypowiadał te słowa, zabolało. Bo żałował… Miała ochotę stąd teraz wyjść. Zamknąć się w łazience i zacząć płakać. – Masz pięć minut na przestawienie swojego myślenia w tym czymś co ci jeszcze pozostało z twojego mózgu – dodała surowo po czym zostawiła go samego zamykając za sobą drzwi. Nie zamierzała jednak teraz się chować i płakać. Bo przecież jest silniejsza od niego… od przytłaczających ją problemów. Jest silniejsza od samej siebie. Nie będzie wylewała łez. Zacisnęła zęby, wzięła głęboki oddech i postanowiła sama poszukać wózka dla Toma w czasie, gdy ten miał… Przemyśleć swoje zachowanie. Co najmniej, jak mały chłopiec, który był niegrzeczny i został ukarany przez swoją mamę… Nie chciała go tak traktować, ale przecież on sam nie pozostawiał jej żadnego wyboru. Mogła głaskać go po głowie pozwalając mu zostać rozpieszczonym, nieszczęśliwym dzieciakiem, albo zmusić by był mężczyzną.

***
Drogi Czytelniku!
Komentarz od Ciebie jest wyrażeniem szacunku dla mojej pracy oraz motywacją do dalszej publikacji.
Jeśli więc szanujesz moją pracę i chciał/abyś poznać dalsze losy bohaterów, zostaw po sobie ślad.
Nie zarabiam na publikacji, największą i jedyną nagrodą dla mnie jest Twoja opinia.

***