czwartek, 12 czerwca 2014

10. "Geh, lass uns hinter dir und mir... Versuch nicht zu verstehen, Warum es nicht mehr geht."

24 lutego 2012, Las Vegas

Chłodne powietrze owiało nagie ramiona dziewczyny, wywołując na jej skórze gęsią skórkę, gdy tylko wyszła z terminalu na zewnątrz. Jej lot znacznie się opóźnił, dlatego też przybyła na miejsce dopiero wieczorem. Słońce zdążyło już schować się za horyzontem przez co też i odczuwalna temperatura powietrza spadła o kilka stopni. Noc zapowiadała się dosyć chłodna i wietrzna, co Olivia mogła już poczuć. Narzuciła na siebie kremowy żakiet, po czym nie zwlekając dłużej skierowała się na parking, ciągnąc za sobą niewielką walizkę na kółkach.
Tam czekał na nią narzeczony przy swoim samochodzie. Już z daleka mogła dostrzec wesoły uśmiech na jego twarzy. Odwzajemniła gest pokonując ostatnie dzielące ich metry, a potem wylądowała w jego ramionach. Mężczyzna wyściskał ją mocno, na koniec obdarzając jeszcze gorącym, stęsknionym pocałunkiem. Zaskoczył ją trochę swoją zachłannością, nie miała czasu, aby jakkolwiek zareagować.
- Nareszcie jesteś – oderwał się od niej uważnie lustrując ją swoim ciemnym spojrzeniem. Nie było jej zaledwie tydzień, a on zachowywał się, jakby trwało to niemal wieczność. Jego entuzjazm był naprawdę miły, ale i tak nie potrafiła zignorować tego dziwnego uczucia, które cały czas jej towarzyszyło. Od pewnego czasu zarówno jej myśli, jak i uczucia kłóciły się ze sobą. Zaczynała coraz częściej myśleć o tym, że prawdziwy, szczęśliwy związek nie wygląda tak, jak ich. Dowodem na to było chociażby to, co czuła. Jakby wciąż był dla niej tylko przyjacielem. Nie pociągał jej w żaden inny sposób. Nie pragnęła być z nim bliżej, niż to konieczne. Na początku sądziła, że może kiedyś to się zmieni. Znali się przecież bardzo dobrze, przyjaźnili od dawna. Ian był porządnym facetem, któremu na niej zależało. Była przekonana, że jest idealnym kandydatem na męża. A także kogoś, kto pomoże stworzyć jej normalną rodzinę, szczęśliwy, pełny dom. Nie pomyślała jednak wtedy o sobie. Przynajmniej nie do końca… Nie wzięła pod uwagę, że to może wcale się nie udać, że jej uczucia mogą pójść w zupełnie innym kierunku. Przecież nie zmusi się do miłości… - Wskakuj do samochodu. Mama już na ciebie czeka – jego głos sprowadził ją z powrotem na ziemię. Uśmiechnęła się tylko delikatnie i zajęła miejsce z przodu pojazdu od razu zapinając pasy. Od wypadku bardziej zwracała uwagę na takie szczegóły. Nie czuła się dobrze w samochodzie, ale taki drobiazg jak zapięcie pasów dawał jej cień poczucia bezpieczeństwa. Potrzebowała kilku minut spokojnej jazdy, by się rozluźnić, a każde gwałtowniejsze hamowanie, czy szybsze wejście w zakręt powodowało atak paniki, który z trudem ukrywała. Za wszelką cenę unikała jazdy samochodem. Wolała już wlec się autobusem, którego tempo było stałe i o wiele wolniejsze, niż w przypadku samochodu. Wiedziała, że prawdopodobieństwo kolejnego wypadku jest niewielkie. Pamiętała też, że okoliczności, w jakich doszło do wypadku nie były zwyczajne i już samo to, że jedzie za dnia, z trzeźwym kierowcą, powinno ją uspokoić. Feralny dzień nie dawał jej jednak o sobie zapomnieć, trauma jeszcze długo będzie ją prześladować.
Myśl o tym, że za chwilę będzie w domu i zobaczy się z najbliższymi bardzo jej pomagała. Przypominało jej to, dlaczego to wszystko robi. Dla kogo. Odkąd pamięta, czuła się zobowiązana do poświęceń dla innych, właśnie to nią kierowało. Uważała, że jest to po prostu winna swojej matce, która sama wiele poświęciła, aby ją wspierać. I przede wszystkim, pewnej małej istocie, która ufa jej bezgranicznie.
Droga do mieszkania nie trwała długo. Ian w międzyczasie próbował ją zagadywać, ale brunetka nie była zbyt rozmowna, co też łatwo spostrzegł. Zaczynało niepokoić go jej dziwne zachowanie. Wydawała się być obojętna, jakby jej na niczym nie zależało. Nie pierwszy raz zresztą odnosił takie wrażenie. Olivia zachowywała się tak od kilku miesięcy. Choć przyjaźnili się już szmat czasu, czuł, że zamiast się do siebie zbliżać, oddalają się coraz bardziej. Nie mówiąc już o miłości, której z jej strony praktycznie nigdy nie odczuwał. Dobrze wiedział na co się pisze, gdy chciał się z nią związać. Nie sądził jednak, że to faktycznie mogłoby się nie udać. Jego wyobrażenie o wspólnej przyszłości było zupełnie inne od tego, do czego już zdążyli dojść. Tracił jednak nadzieję, że jeszcze cokolwiek w tej kwestii mogłoby ulec zmianie.
- Olivia, nareszcie! – dziewczyna poczuła przyjemne ciepło na sercu, gdy wpadła w objęcia swojej matki. Zdążyła za nią zatęsknić, mimo iż minęło zaledwie kilka dni od jej wyjazdu do Los Angeles. Na pewno brakowało jej bardziej rodzicielki, niżeli własnego narzeczonego… - Tyle się naczekałam. Myślałam, że już zostaniesz tam na zawsze…
- Mamo, przyjechałam tylko na weekend. W niedzielę wracam – oznajmiła spokojnie niebieskooka, chcąc od razu rozwiać wszelkie bezpodstawne nadzieje swojej matki. – Gdzie jest Mike? – zapytała rozglądając się od razu po całym pomieszczeniu w poszukiwaniu małego chłopca.
- U siebie, nie wiem, czy już nie zasnął – odparła kobieta, ale Olivia nie zamierzała się zastanawiać nad jej słowami. Zostawiając wszystkich w kuchni popędziła do niewielkiego pokoiku ozdobionego kolorowymi tapetami z wzorami samolotów i samochodów. Podłogę zdobił równie kolorowy, miękki dywanik, na którym leżało też kilka zabawek świadczących o tym, że chłopiec niedawno skończył swoją zabawę i nikt jeszcze nie zdążył po nim posprzątać. Duże okno nad komodą zasłonięte było niebieskimi zasłonkami, a jedynym źródłem światła w pokoju na ten moment była lampa stojąca obok łóżeczka. Dziewczyna uśmiechnęła się automatycznie, gdy tylko jej wzrok spoczął na leżącym w kojcu chłopcu. Nie spał, wydawał się być bardziej zainteresowany wiszącymi nad nim zabawkami niż samym snem.
- Hej, Kochanie… - podeszła do niego żwawo, a jej głos stał się nienaturalnie czuły i przyciszony. Dziecko dopiero teraz zwróciło na nią swoją uwagę. Jego ciemne, niebieskie oczka rozświetliły się, a małą pyzatą buźkę ozdobił słodki uśmiech. – Czekałeś na mamusię? – zaśmiała się cicho widząc, jak mały wyciąga do niej rączki gaworząc przy tym wesoło. Taki widok radował jej serce. Nie zwlekając wyciągnęła go z łóżeczka od razu przytulając do siebie mocno. – Ale się stęskniłam. Moje maleństwo… - przymknęła powieki kołysząc się razem z nim i wdychając jego słodki, dziecięcy zapach. Niespodziewanie łzy napłynęły jej do oczu, a sama w głębi poczuła się okropnie uświadamiając sobie, jaką musi być beznadziejną matką tak często zostawiając swoje dziecko pod opieką innych. Wiele się działo w jej życiu jeszcze przed narodzinami Mikaela, a jeszcze więcej, gdy już był na świecie. Nie była przygotowana na taką nagłą rewolucję w jej życiu związaną z resztą z największym cierpieniem, jakie ją kiedykolwiek spotkało. Kochała go jednak na tyle, że zdołała się podnieść z najgłębszego dna. Wszystko, co teraz robiła, było z myślą o nim. To dla niego chciała stworzyć szczęśliwą rodzinę. – Chyba już pora spać, co? - spojrzała na niego z uśmiechem podczas, gdy ten jak zawsze już zdążył zainteresować się jej włosami bawiąc się nimi swoimi maleńkimi rączkami. – Jutro się jeszcze nacieszymy – powiedziała cicho i ostrożnie położyła go z powrotem do łóżeczka nakrywając miękkim kocykiem. – Niedługo wszystko się zmieni, obiecuję – westchnęła cicho głaszcząc go po główce, po czym włączyła wiszącą nad łóżeczkiem karuzelę, z której zaczęła wydobywać się cicha, melancholijna melodia. Złożyła jeszcze czuły pocałunek na jego czółku i wyszła zamykając za sobą drzwi. Wróciła do kuchni, gdzie wciąż przebywał Ian wraz z jej matką. Siedzieli przy stole rozmawiając i popijając herbatę.
- I jak mały? – mężczyzna uniósł na nią swoje spojrzenie.
- Chyba urósł – stwierdziła marszcząc przy tym zabawnie brwi, na co wszyscy się roześmiali. – Naprawdę! Tydzień to niby nie tak wiele, ale on rośnie jak na drożdżach.
- Co, jak co, ale apetyt chłopak ma – przyznała jej mama. – Ale siadaj Kochanie i opowiedz nam coś o tym Los Angeles. Jak ci się tam żyje? – dodała zaraz zmieniając temat. Była bardzo ciekawa jakichś szczegółów z życia jej córki w obcym mieście. Sama nie była przekonana co do jej wyjazdu i nie podobał jej się ten pomysł. Nie miała jednak wpływu na jej decyzje. Wszyscy musieli to zaakceptować, Olivia mimo wszystko zawsze stawiała na swoim.
Dziewczyna westchnęła ciężko nie wyrażając zbytniego entuzjazmu. Wiedziała, że znowu będzie musiała zmyślać jakieś historyjki, aby zaspokoić ich ciekawość. Musiała powiedzieć im cokolwiek, żeby mogli spać spokojnie i niczego nie podejrzewali. Chciałaby już to wszystko skończyć… Zacząć normalnie żyć. Już nieważne gdzie, byle ze swoim synem.

25 lutego 2012, Los Angeles

… Poczuł, jak drobne ciało dziewczyny zadrżało pod wpływem jego dotyku. Sunął dłonią po jej nagiej skórze badając dokładnie każdy skrawek ciała. Gładkość, jaką czuł pod opuszkami swoich palców tylko go zachęcała do dalszych pieszczot. Jedyne, czego teraz pragnął, to móc ją dotykać i całować bez końca. Chciałby złożyć milion pocałunków na jej ciele. Oznaczyć ją swoimi ustami. Bo w tym momencie należała tylko do niego…

Siedział na swoim łóżku skrywając twarz w dłoniach. Miał ochotę rozpłakać się z bezradności. Przerastały go jego własne uczucia. Bo jeszcze nigdy nie były tak silne. Jeszcze nigdy nie sprawiały, że cały drżał w środku. A wciąż powracające wspomnienia powodowały wyłącznie nasilenie tych uczuć. Nie potrafił tego zrozumieć, czuł się bezsilny. Rozerwany między swoimi pragnieniami, a rzeczywistością. Wiedział, że gdyby nie stracił władzy w nogach, nie wahałby się ani chwili. Zostawiłby to wszystko dla niej. Tak po prostu. Tak, jak zaplanował to już kilka miesięcy temu. Bo jedyne czego teraz chciał, to dziewczyna o niebieskich oczach, słodkim uśmiechu i gładkiej, śniadej skórze. Był dorosły, a czuł się jak dzieciak. Zatracający się we własnym marzeniu…
- Dobra, to co dziś robimy? – donośny głos Billa wyrwał go z zamyślenia. Wokalista od razu podszedł bliżej, lekko zaniepokojony postawą brata. Wyglądał na załamanego, a to nie był dobry znak. – Tom?
- Co? – uniósł na niego swój zmęczony wzrok mówiący jedynie, aby wszyscy dali mu święty spokój. – Przecież wiesz, że się stąd nie ruszę, więc po co pytasz „co robimy”? – dodał nie ukrywając swojej irytacji. Chciał być teraz sam, a Bill przeszkodził mu w rozmyślaniu nad swoim marnym losem.
- Coś się stało? – spytał z troską siadając obok niego. Przywykł już do niemiłego tonu brata, więc nawet nie zwracał na to uwagi.
- Co się miało stać? Zastanów się, co się mogło stać w tym przeklętym łóżku! – warknął wściekły i opadł plecami na poduszki. – Mam dosyć tego miejsca.
- Wiesz, że nikt nie trzyma cię tutaj na siłę – przypomniał spokojnie. – Jeszcze wszystko możesz zmienić… Tylko po prostu musisz zmienić swoje nastawienie. Póki nie jest za późno, Tom – dodał już nieco przygaszonym głosem. Zależało mu, żeby Gitarzysta w końcu się opamiętał i zaczął działać. Bał się, że gdy już to się stanie, może być zbyt późno, aby uratować jego nogi. To było tak bardzo idiotyczne, że Tom się zapierał przed rehabilitacją. Tak bardzo dziecinne. I najgorsze, że nie można było go nawet do tego zmusić. Wszyscy musieli czekać, aż ten łaskawie zmieni zdanie. Aż łaskawie zechce o siebie walczyć.
- Nie wierzę, że cokolwiek mi jeszcze może pomóc – mruknął wpatrując się z obojętnością w sufit.
- Leżąc i nic nie robiąc, też sobie w niczym nie pomagasz. Przecież nie możesz spędzić reszty życia w łóżku… Zamknięty w czterech ścianach. Tom… Co to za życie? – wbił w niego swoje zrezygnowane spojrzenie. Już nie pierwszy raz mu to mówił, wciąż łudząc się, że coś zdziała. Brakowało mu już argumentów. Bo żadne do niego nie przemawiały. Zupełnie, jakby nic do niego nie docierało. Jakby nagle przestał rozumieć, co się do niego mówi. – A myślisz, że Olivia przy tobie zostanie, jeśli nic nie zmienisz? – zapytał, choć przyszło mu to znacznie trudniej. Wiedział, że to bardzo drażliwy temat. Sam do końca jeszcze go nie ogarnął. Ale coś w głębi podpowiadało mu, że to może być właściwa droga. Bo wzbudzała emocje, prowokowała. Dowodem na to była chociażby nerwowa reakcja Toma. Nie odpowiedział nic, lecz poruszył się gwałtownie kierując na niego swoje pełne złości spojrzenie. – Nie zostanie. Nie zostanie, nawet jak nie dasz jej tego pieprzonego rozwodu. Znajdzie inny sposób – widząc, jak bardzo wpływa to na Toma, postanowił mimo wszystko kontynuować. – Nikt nie będzie na ciebie czekał całą wieczność, Tom. Ta dziewczyna ma narzeczonego. Jeśli się nie zaczniesz ogarniać, w końcu stąd wyjedzie, tak czy inaczej. Zrobi to. I stracisz ją na zawsze. Tego chcesz? – przestał już kontrolować swoje słowa. Sam zaczął odczuwać, że również w nim wywołuje to spore emocje. Wiedział, że jeśli Olivia zniknie z życia Toma, to dla niego będzie to tylko kolejnym powodem do całkowitej rezygnacji. Z drugiej strony czuł się dziwnie z myślą, że jeszcze niedawno to Ria była tą najważniejszą kobietą w życiu jego brata. A teraz nagle, jakby przestała istnieć. Ten związek, mimo wszystko, nie był najgorszy. Tom był w nim szczęśliwy. Nie zawsze było kolorowo, ale gdyby tylko zechcieli i postarali się bardziej, mogłoby im się udać. Mogliby stworzyć coś wielkiego, ważnego. Dlatego złościło go, że Tom zmarnował tą szansę i w dodatku teraz chce zmarnować kolejną. Skoro poświęcił już swój pierwszy, tak długi związek dla innej kobiety… Nie może teraz tak po prostu tego wszystkiego zaprzepaścić. Jeżeli nie widzi sensu w walczeniu o swoje zdrowie dla siebie samego, czy nawet swoich najbliższych, mógłby to zrobić w imię uczucia, jakim obdarzył Olivię. Każdy wie, jak wielką siłę potrafi mieć miłość.
- O czym ty w ogóle mówisz? – wykrztusił w końcu przerywając swoje milczenie. Głos mu drżał. – Olivia nigdy ze mną nie zostanie. Nikt nie jest tak głupi, żeby poświęcić wszystko dla kaleki.
- Przestań pieprzyć, Tom! – Blondyn podniósł się gwałtownie z miejsca nie wytrzymując już całego napięcia, jakie się w nim skumulowało. – Nie jesteś żadnym pieprzonym kaleką! To wszystko jest w twojej głupiej głowie! Kalectwo jest w twojej głowie. Sam sobie je tworzysz. To fikcja, człowieku! – wykrzyczał nie zważając już na słowa. Miał dosyć bycia potulnym, wszystko rozumiejącym młodszym bratem. Żadne wsparcie nie przynosiło pozytywnych efektów, więc może czas z tym skończyć. Może czas zacząć wykładać kawę na ławę, bez względu na konsekwencje. – Ocknij się w końcu, Kaulitz – zbliżył się do niego i objął silnie jego twarz swoimi dłońmi zmuszając, aby patrzył mu w oczy. – To już czas. Chciałeś zmieniać swoje życie… Zmiany nie zawsze są kolorowe. Czasem nie wszystko idzie po naszej myśli. Ale dobrze wiesz, że trzeba walczyć. My to wiemy najlepiej. Całe życie walczyliśmy… O siebie, swoje marzenia, o lepsze życie. I mamy to. Udało nam się. Przydarzyło się nam teraz coś strasznego… Ale z tego też potrafimy wyjść. Potrafimy, Tom. Więc podnieś się… Wylecz te cholerne nogi i zawalcz o kobietę, która wywróciła ci świat do góry nogami.
- Boję się… - szepnął ledwo wydobywając z siebie głos, a z jego oczu zaczęły toczyć się wielkie krople łez zostawiając za sobą szczypiące, mokre ślady. Bill momentalnie złagodniał czując, jak wszystkie negatywne emocje z niego wyparowują. Zabrakło mu nagle słów, spoglądał teraz na niego jedynie z czułością. – Nie wiem, czy udźwignę kolejne rozczarowanie.
- Zawsze jest ryzyko, że coś się nie uda. Ale ty jesteś Tom Kaulitz. Zawsze ryzykujesz… Człowieku, jeszcze niedawno chciałeś zniknąć z jakąś laską poznaną w klubie – przypomniał mu sam już mając łzy w oczach, lecz zabrzmiało to mimo wszystko dosyć zabawnie. – I co najważniejsze… Jakkolwiek by się to wszystko nie skończyło, nie jesteś sam – dodał już znacznie poważniej i przyległ do niego przytulając go mocno.


Najtrudniej jest przyznać się do strachu. Bo wiesz, że gdy już to zrobisz, pękniesz… I co wtedy? Okazuje się, że nie jest tak źle, przyznać się do tego przed bliską osobą. Okazałeś swoją słabość i jest to pierwszy krok na nowej drodze, jaka się przed Tobą otworzyła.