wtorek, 8 listopada 2016

34. "Und jetzt liegst du hier und ich lieg daneben..."

Następny wieczór należał do tych całkowicie zwyczajnych. Zupełnie, jakby ostatnie dwa dni nie istniały i nic się nie zmieniło. Bo w pewien sposób, tak właśnie było. Wszelkie trudne rozmowy, dobiegły już końca. Co miało zostać zaakceptowane a co przemilczane, zostało. I choć w głębi duszy tliły się jeszcze wątpliwości i chęci poruszenia pewnych tematów, żadne z nich nie zamierzało tego robić. Ona, ponieważ musiała przestać żyć przeszłością i on, ponieważ jej obiecał. Zaczynali po raz kolejny, z czystą kartą. A przynajmniej, tak im się wydawało.

Zapach świeżego popcornu roznosił się po mieszkaniu i wdarł się również do sypialni Toma, gdy Olivia otworzyła drzwi. Uniósł na nią swoje spojrzenie znad laptopa i uśmiechnął się, widząc dziewczynę ubraną w swoją kolorową piżamę z miską przekąsek w ręce. To był czas na ich wspólny wieczór filmowy.

- Co robisz? - Zapytała, zostawiając za sobą uchylone drzwi, aby nasłuchiwać, czy Mike nie płacze. Po czym podreptała w kierunku łóżka i wgramoliła się na miejsce obok muzyka, zaglądając mu w ekran. Zmarszczyła brwi, dziwiąc się, że nie jest to strona filmowa a internetowy sklep meblowy. - Czego szukasz?

- Mebli – odparł błyskotliwie, posyłając jej szeroki uśmiech. Spojrzała na niego wymownie i poprawiła sobie poduszkę, by ułożyć się wygodnie. Udało jej się rozsypać przy tym trochę popcornu, co spotkało się z dezaprobatą Toma, który okazał to mimiką swojej twarzy, powstrzymując się od komentarza.

- Łóżeczko? - Uniosła brwi, dopiero teraz zauważając, co konkretnie przegląda mężczyzna. - Po co ci... - Zaniemówiła w pół zdania, zdając sobie sprawę, że przyczyna zakupu owego mebla, może być tylko jedna. - Chcesz kupić łóżeczko?

- Tylko oddychaj – polecił, widząc jej minę. Naprawdę była w szoku, choć nie do końca rozumiał dlaczego. Sam nie widział nic nadzwyczajnego w tym, co planował uczynić. Było to wręcz naturalną koleją rzeczy. - Liv? Czy zakup łóżka dla twojego syna, cię przerasta?

czwartek, 8 września 2016

33. "lass mich wenigstens der Engel in der Hölle sein."

Ktoś, jakby próbował przekręcić klucz w zamku. Bardzo nieudolnie, ponieważ drzwi nie były wcale zamknięte. Ten dźwięk jednak wybudził go ze snu. A słyszał go tak dobrze, bo wciąż znajdował się w przedpokoju. Konkretniej, na podłodze. W ostatniej chwili wyciągnął rękę, by przytrzymać drewnianą powierzchnię, która zmierzała w jego kierunku, podczas gdy Bill wchodził do mieszkania.
- Co do chol... - Blondyn nie dokończył, zauważając brata. - Co ty tutaj robisz!?
- Najwyraźniej śpię – mruknął jeszcze lekko nieprzytomny i przeniósł spojrzenie na szatynkę, która weszła zaraz za Wokalistą. - Kathlyn. W samą porę.
- Co się stało? - Dziewczyna spojrzała na niego zaniepokojona, ale on wcale nie miał ochoty opowiadać o niczym, co się wydarzyło zeszłego dnia. A już na pewno nie o swoich słabościach.
- Chcę operacji – oznajmił, wlepiając w nią swój wzrok.
- Operacji...? Tom to wszystko...
- Nie jest takie proste – dokończył za nią pełen irytacji. Doskonale o tym wiedział. Nie był, aż tak głupi. Nie naczytał się w internecie cudownych historii o ludziach, którzy nagle powstali z wózka i zaczęli chodzić, nie oczekiwał, że ktoś wyciągnie magiczną różdżkę i go uzdrowi. - Ale w moim życiu ostatnio nic nie jest proste. Powiedziałbym nawet, że wszystko jest ostro popieprzone. Mówili mi, że mam szansę. Wiem, że to było dawno temu i że długo zwlekałem. Wiem, że mogłem na zawsze wszystko zaprzepaścić... Ale mogę jeszcze próbować. Muszę.
- W porządku, Tom... - Bill przykucnął przy nim, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Wiesz, że zrobimy wszystko, by ci się udało.
- Wiem – przyznał cicho.
- Powiesz nam, co się stało? - Zapytał delikatnie, widząc, że Tom mimo nagłej woli walki o swoją pełną sprawność, był w kiepskim stanie. Wydawał się roztrzęsiony i nie wyglądał, jakby jego motywacja wypływała z czegoś pozytywnego. - Gdzie jest Olivia?
- Wyszła.
- Dokąd?
- Do Iana. Wyszła wczoraj.
- Może przejdziemy do salonu? - Kathlyn spojrzała niepewnie na Billa, który kiwnął głową, zgadzając się z nią. Wyraźnie dobrze się stało, że przyszli tu dzisiaj obydwoje. Cokolwiek się wydarzyło w życiu jego brata, potrzebował teraz wsparcia.
Bez zbędnych słów, razem z dziewczyną podnieśli Toma z podłogi, usadawiając go na wózku. Właściwie nie mieli pojęcia, jak w ogóle znalazł się na podłodze, ale żadne z nich nie miało też na tyle odwagi, by o to pytać. Może tak było lepiej. - Zrobię nam herbaty – zaoferowała rehabilitantka i zniknęła w kuchni, podczas gdy Bill poprowadził brata do salonu. Rozejrzał się ukradkiem dookoła, ale nie zauważył nic, co mogłoby jakkolwiek odbiegać od normy.
- Dlaczego Olivia poszła do tego prawnika?
- Nie wiem. Nie podała powodu. Po prostu powiedziała, że musi iść. Może uznała, że jest dla niej lepszym kandydatem... - uciął, bo nie był w stanie nawet wypowiedzieć na głos swoich własnych myśli. - Najgorsze było to, że siedziałem w tym cholernym wózku i nie mogłem wstać, żeby zagrodzić jej drogę. Nie mogłem wstać, żeby ją zatrzymać. Chciałem za nią pobiec, zrobić wszystko, żeby ze mną została. Bo miałem wrażenie, że wymyka mi się z rąk... Że za chwilę ją stracę. A teraz nie wiem, czy w ogóle zamierza do mnie wrócić.
- Pokłóciliście się?
- Nie – zaprzeczył, co spowodowało, że Bill już kompletnie nic nie rozumiał. Czy to wszystko naprawdę musiało być, aż tak skomplikowane? - Ja po prostu, zawiodłem. Nie udźwignąłem naszej przeszłości... Ale tylko przez chwilę, Bill. Tylko na chwilę pozwoliłem sobie na tę słabość. Naprawdę.
- W porządku, Tom. Każdy ma do tego prawo...
- Nie jest w porządku, Bill. Nie jest w porządku. - Pokręcił głową, wpatrując się beznamiętnie przed siebie. W tym samym czasie, do salonu weszła Kathlyn, niosąc dla nich parujący napój.
- Powinieneś coś zjeść.
- Muszę się umyć... Muszę się ogarnąć i powinniśmy zacząć dzisiejsze ćwiczenia – rzekł i nie czekając na ich reakcję, wyjechał z salonu w kierunku łazienki. Brunetka spojrzała z niepokojem na Billa, który mimo tego, że również się martwił stanem swojego brata, czuł, że nie jest najgorzej.
- Jeszcze kilka tygodni wcześniej nie pomyślałby nawet, żeby się ogarnąć. - Stwierdził, obdarzając ją pokrzepiającym spojrzeniem. - Wyjdzie z tego. Już jest dobrze. - Westchnął z ulgą, na co dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Wierzyła mu, bo nikt nie mógł znać lepiej Toma niż jego własny brat. Poza tym ona była tylko rehabilitantką. Do jej zadań należało ułatwienie pracy lekarzom, by mogli sprawić, żeby muzyk w końcu stanął na nogi. Nie zmieniało to faktu, że silna motywacja Toma, była tu niezbędnikiem, który całkowicie zmieniał postać rzeczy. I wszyscy mieli się o tym jeszcze przekonać.


(…)


Obudził ją dziecięcy głos. Mały Michael bawił się na dywanie swoimi pluszakami w towarzystwie Iana. Pamiętała wszystko z poprzedniego dnia jak przez mgłę. Nie była nawet pewna, czy wydarzyło się to naprawdę. Niemniej, była w hotelowym pokoju z Ianem, a nie w mieszkaniu Toma. To coś musiało znaczyć. Westchnęła cicho, przecierając zaspaną twarz dłońmi i ociężale podniosła się do pozycji siedzącej, czując, że ból zaraz rozsadzi jej głowę. Zbyt wiele łez wylała w nocy, by teraz jej samopoczucie mogło być choćby minimalnie dobre. Miała wrażenie, że już nic nie mogło takie być w jej życiu.
- Dzień dobry, wyspałaś się? - Głos mężczyzny wyrwał ją z zamyślenia. Kiwnęła tylko niemrawo głową, obserwując, jak Ian wstaje z podłogi, by usiąść obok niej na skraju łóżka. Posłał jej swój ciepły uśmiech. - Zjesz coś?
- Niczego nie przełknę – stwierdziła bez wahania. Jej żołądek był ściśnięty i była pewna, że nie zdoła nic w siebie teraz wcisnąć. - Która godzina?
- Jest po jedenastej.
- Długo spałam...
- Nie tak długo, zważając, jak późno zasnęłaś. - Zauważył, lustrując uważnie jej twarz. - Co teraz zamierzasz, Olivio?
- Zamierzam... Zapomnieć – odparła beznamiętnie, jakby zrobienie tego przychodziło jej ot tak. Obydwoje dobrze wiedzieli, że wcale tak nie było. Brunet westchnął, spuszczając głowę, co przykuło jej uwagę. - Co?
- Przecież nic nie mówię.
- Ale myślisz – wbiła w niego swoje przenikliwe spojrzenie. Może nie było tak przejrzyste, jak zwykle, ale nadal działało.
- Po prostu nie da się pewnych rzeczy wymazać ze swojego życia. A już na pewno nie da się robić tego kilkakrotnie. Bo skoro trzeba to robić drugi raz, to znaczy, że pierwszy zawiódł. A jak pierwszy zawiódł... To po prostu niemożliwe.
- Więc, jak mam dalej żyć? - Zapytała, niemal bezgłośnie. Głos jej się łamał, a w oczach znowu stanęły łzy, mimo że nie miała siły już więcej płakać.
- Nie powiem ci, żebyś się z tym pogodziła, bo się nie da... Ale nie możesz też zapomnieć.
- Nie mogę – powtórzyła po nim, jakby chcąc przekonać do tego samą siebie. Powinna to wiedzieć. Wczoraj rozpadała się na nowo z powodu swojej przeszłości, co było największym dowodem na to, że nigdy tak naprawdę nie zapomniała. Nie nauczyła się z tym żyć. Bo gdyby potrafiła nad tym zapanować, odsunąć się od tego na tyle, by móc swobodnie zaczerpnąć tchu, przetrwałaby. Nikt nie musiałby sklejać jej kawałków na nowo.
- Powinnaś do niego wrócić.
- Nie wiem, czy jestem gotowa.
- Liv, on chciałby być przy tobie... teraz. Powiedziałaś mu o wszystkim i uciekłaś. Tak nie można. - Uniósł na nią swoje spojrzenie. Starał się być delikatny w swoim zachowaniu i słowach, by jej nie wystraszyć. Musiała zrozumieć pewne rzeczy, ale też nie mógł mówić jej o nich wprost. Pomijając sam fakt, że nie było mu wcale łatwo odsyłać jej w ramiona innego, podczas gdy sam oddałby wszystko, aby to u niego czuła się najbezpieczniej na świecie i nie pragnęła niczego więcej.
- On ma wystarczająco dużo własnych zmartwień, nie chcę wciągać go jeszcze w swoje własne bagno. Chciałam najpierw to sobie ogarnąć...
- By mógł mieć cię gotową? W całości?
- Mniej więcej, tak... - przyznała, trochę lekko zawstydzona.
- Wiesz, że to nie ma sensu – pokręcił głową. Wiedziała. - Nie na tym polega związek.
- Nie chcę go od siebie odstraszyć...
- On cię nie odstraszył. Myślisz, że jest słabszy od ciebie?
- Boję się, że nie jest. - Rzekła, spoglądając mu w oczy. Wciąż szukała odpowiedzi na własne lęki, ale nie mogła ich otrzymać. Nie w ten sposób. - Nie powinien się ze mną wiązać. Jestem zniszczona od środka. Moje życie, przeszłość... Wszystko to jedno wielkie bagno. Nie powinien brać w tym udziału. To nie jest mu teraz do niczego potrzebne. On musi walczyć o siebie...
- Nie mogę tego słuchać – wyrzucił z irytacją i wstał z miejsca. - Nie możesz być ciągle taka dobra. Tak cholernie dobra dla wszystkich, poza sobą samą. - Stanął przy oknie, zaciskając dłonie w pięści. Zamilkła, spuszczając wzrok. Ona nie widziała tego tak, jak jej przyjaciel. Nie rozumiała, w jaki sposób wyrobił sobie takie zdanie na jej temat. Nie była dobra. Dla nikogo. Zawsze była niewystarczająca. - To ty go wybrałaś, Olivia. - Odwrócił się do niej po chwili ciszy. Ponownie wbiła w niego swój wzrok, zaskoczona. - Wybrałaś go. Wtedy, w Vegas. A potem wybrałaś go tutaj, w Los Angeles. - Mówił na tyle dobitnie, że bez problemu rozumiała, co chciał jej przez to przekazać. Ale on nie przestawał mówić dalej. - Mogło cię tu nigdy nie być. Ale chciałaś i byłaś. Zostałaś. To wszystko dla niego.
- Ian...
- Nie chodzi tu o mnie – rzekł, gwałtownie widząc w jej niebieskich oczach współczucie. - Po prostu chodzi o to, że go wybrałaś, a teraz chcesz uciec i zostawić go z niczym. Dałaś mu wszystko, żeby mógł to stracić...? Chyba nie o to ci chodziło.
- Ja niczego nie planowałam...
- Tak – przerwał jej. - Zawsze byłaś cholernie dobrą dziewczyną. Poukładaną. Nigdy byś nie zadawała się z kimś takim. Nie dopuściłabyś do tych wszystkich wydarzeń w Vegas. Ale poczułaś to. Uwolniłaś się.
- Zaczęłam żyć... - dodała szeptem, już właściwie sama do siebie.
- Chyba właśnie o to chodziło.
Nie miała pojęcia, czy o to chodziło, bo nigdy nie posiadała żadnego planu, ani tym bardziej celu. Odkąd jej życie zostało rozwalone w jednej chwili, cała przyszłość stała się niewyraźna i praktycznie nie widziała jej przed sobą. Nie zauważyła momentu, w którym przestała żyć. Bo przecież to było takie naturalne, że musiała się przystosować do pewnych zmian. Była do tego wręcz zobowiązana. A jednak, gdy spotkała Toma, potrafiła dostrzec różnicę między swoim aktualnym życiem a tym, jakim chciałaby, aby ono było. I okazało się, że tak naprawdę niewiele trzeba, by móc to poczuć. Znalazła w sobie siłę, żeby porzucić wszystko, co ją ograniczało i zacząć jeszcze raz.


*


Jeszcze tego samego dnia, gdy tylko Olivia ostatecznie pozbierała się do kupy i doprowadziła swoją twarz do porządku, wraz z synem, wróciła do mieszkania Toma. Wahała się przez chwilę, czy uprzedzić go o tym dzwonkiem, ale wydało jej się to głupie i dziecinne. Przecież mieszkali razem, a nie zniknęła, na aż tak długo, by musieć się teraz krępować. Wszystko między nimi wciąż było świeże i otwarte. Wróciła do niego z nowym planem, który mógł przyjąć lub odrzucić. Drogi były tylko dwie.
Zaprowadziła Michaela do salonu, dając mu jego zabawki, by zajął się czymś przez chwilę. Nadal stresowała się kolejną rozmową z Tomem, ale nie mogła znowu uciekać. Nie chciała tego robić. Odetchnęła głęboko parę razy, dodając sobie otuchy i ucałowała syna w czoło, następnie udając się w kierunku sypialni. Przypuszczała, że tam właśnie jest Tom. Wydawało jej się, że w mieszkaniu panuje względna cisza. Dopóki nie dotarła do przedpokoju i nie usłyszała kobiecego śmiechu. Mogłaby przysiąc, że serce jej stanęło, a zaraz potem zaczęło walić, jak oszalałe i nie miało to wspólnego nic z przyjemnymi uczuciami, co zdarzało jej się często w obecności ukochanego. Zanim w ogóle zdołała trzeźwo pomyśleć, jej wyobraźnia zdążyła już stworzyć dziesiątki wizji, jak Tom ją zdradza. I nawet wydało jej się to całkiem realne, zważywszy, że wczoraj wyszła, nie chcąc nawet go słuchać, a wcześniej wyznała mu najgorszą prawdę ze swojego życia. Bardzo prawdopodobne, że nie chciał mieć z kimś takim do czynienia. W ułamku sekundy jej całe poczucie wartości rozbiło się o ten kobiecy śmiech i rozsypało na milion kawałków. Może następnym razem, powinna zbudować je ze stali, a nie szkła.
Nie wiedziała, jak długo stała tak w bezruchu. Jakby ktoś zaczarował jej nogi i nie pozwolił dalej iść. Prawda była taka, że nie miała odwagi. Nie chciała otworzyć tych drzwi i zobaczyć tego, co się tam dzieje. Nawet jeżeli to była tylko jej głupia wyobraźnia. Drzwi jednak otworzyły się same. A właściwie, otworzyła je dziewczyna, wychodząca z sypialni. Uśmiech na jej twarzy zniknął, gdy tylko spostrzegła Olivię. Zniknął, bo trzymała w ręce swoją bluzkę, którą teraz przyciskała do piersi.
- Kathlyn – Liv wydobyła z siebie ochrypły głos, czując, jak robi jej się słabo. Rehabilitantka stała w drzwiach i patrzyła na nią, jakby zobaczyła właśnie ducha. Prawdopodobnie, żadna z nich się siebie nie spodziewała.
- To nie tak, przysięgam! - Brunetka ocknęła się dopiero po chwili, gdy już dotarło do niej, że to wszystko wygląda znacznie gorzej, niż mogłaby przypuszczać. Jej słowa też brzmiały źle, ale nie wiedziała, co innego mogłaby teraz powiedzieć. - Toma tam nie ma. To znaczy, jest... Był... Ale zdjęłam bluzkę, dopiero gdy wyszedł. Nic nie zaszło. My tylko ćwiczyliśmy... On ćwiczył. Cholera. - Zaczęła tak szybko mówić, że sama się gubiła we własnych słowach. Czuła się, jak kochanka przyłapana na gorącym uczynku, co było wręcz niedorzeczne.
- Dlatego teraz mi się tłumaczysz? - Liv mierzyła ją swoim spojrzeniem z kamiennym wyrazem twarzy. Nie zamierzała wpadać w histerię, robić im awanturę, czy cokolwiek. Zamierzała zachować swoją godność.
- Boże... Tłumaczę się, bo wychodzę z sypialni twojego faceta w samym staniku. - Odparła dziewczyna, będąc już trochę zirytowana tą sytuacją. Nie należała do osób, które muszą się tłumaczyć przed kimkolwiek ze swojej niewinności. To wszystko było tylko niefortunną zbieżnością zdarzeń. - Posłuchaj. - Podeszła do niej żwawo, wychodząc na spotkanie jej wyzywającemu spojrzeniu. - Po prostu ćwiczyliśmy. Zdjęłam tę cholerną bluzkę, bo oblałam się sokiem. To wszystko. Toma nawet nie ma teraz w sypialni, jest w łazience. Odświeża się po ćwiczeniach. Nie rozebrałabym się przy nim. Jest moim pacjentem – wyrzuciła pełna determinacji. Wydawała się nawet urażona, że Olivii przyszło coś takiego do głowy. Od razu oceniła sytuację, nawet nie znając żadnych szczegółów. Nie było jej cały dzień i nagle przyszła, osądzając wszystkich w tak okrutny sposób.
Kathlyn czekała przez dłuższą chwilę na jakąś odpowiedź, walcząc w tym czasie z Liv na spojrzenia. W końcu szatynka wyciągnęła do niej rękę, którego gestu nie zrozumiała.
- Daj, zapiorę. W końcu ja tu mieszkam, nie będziesz przecież grzebać nam po szafkach – rzekła, znacznie łagodniejąc, ale jej oczy zdradzały, że nadal jej nie ufa. Gdy po raz pierwszy zobaczyła Kathlyn, wiedziała, że będzie miała problem z jej osobą. Nawet jeżeli nie było podstaw. Jej kobiecy mózg czynił swoje. Jej zakochane serce. Rehabilitantka odetchnęła z ulgą, podając jej wymiętolony materiał. Właśnie dlatego wolała pracować w ośrodku, a nie u swoich pacjentów. - Jak możesz, weź coś z mojego pokoju i załóż na siebie. - Dodała, jeszcze zanim skierowała się do łazienki. W czasie tej krótkiej drogi, czuła, jak wszystko z niej spływa. Całe napięcie. Naprawdę uwierzyła, że Tom mógłby ją ot tak zdradzić. W ciągu jednej nocy zapomnieć o jej istnieniu. Tylko dlatego, że wyszła z jego mieszkania. I ona chciała od niego uciec? Odejść? Podczas gdy nie do zniesienia, dla niej, była wizja jego z inną kobietą. Nigdy w życiu. Pozostało jej tylko modlić się, by Tom również jej nie odtrącił. Jeszcze miał do tego prawo, sama mu je dała. Zaczynała właśnie tego żałować. Mogła tu po prostu wrócić i sprawić, że wszystko byłoby, jak wcześniej. Bez żadnych rozmów, bez żadnych pytań. Zwyczajnie byliby razem dalej, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Ale się wydarzyło. I nie mogła tego zamieść pod dywan. Musiała usłyszeć od niego, że nadal jej chce w swoim życiu.
Odruchowo rozwinęła bluzkę nad zlewem, by przekonać się, czy faktycznie jest na niej plama. Dla własnego spokoju musiała to potwierdzić. Chyba dopiero w tym momencie poczuła prawdziwą ulgę. Wielka, fioletowa plama od soku jagodowego, sprawiła, że ciemne chmury znad jej życia się rozstąpiły. Teraz tylko pozostało jej zaczekać na trochę słońca. Wierzyła, że dzisiaj dla niej zaświeci. Zaświeci dla nich.


- Mogę z nim posiedzieć, jeśli chcesz porozmawiać z Tomem.
Spojrzała na ciemnowłosą niepewnie. Chyba potrzebowała więcej czasu, by przestać patrzeć na nią, jakby chciała odebrać jej ukochanego mężczyznę. Mimo że dotarło do niej, jak bardzo się dzisiaj pomyliła, to ziarenko ugrzęzło w niej zbyt głęboko. Ale nie zamierzała popadać w paranoję. Kathlyn jest tylko rehabilitantką Toma. Nic więcej. Skinęła głową, spoglądając na nią, nieco łagodniej, by okazać swoją wdzięczność. Będzie czuła się lepiej ze świadomością, że ktoś ma oko na małego Michaela.
Weszła do sypialni Toma. Nie wyszedł jeszcze z łazienki, ale pomieszczenie przesiąknięte było jego zapachem. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak bardzo za tym tęskniła przez tę jedną noc i dzień. Niemal zakręciło jej się w głowie od uczuć, jakie wywołał w niej jego zapach. Znowu nie wiedziała, jak poradzi sobie bez tego, jeżeli Tom zdecyduje się zakończyć ich związek.
Usiadła na łóżku, wpatrując się z wyczekiwaniem na drzwi łazienki. Musiała uzbroić się w cierpliwość. Tom potrzebował znacznie więcej czasu niż w pełni zdrowy człowiek. Miała wielką chęć, by tam wejść i mu pomóc, ale musiała się od tego powstrzymać. Nie mogła być dla niego ograniczeniami, z którymi sam próbował się uporać. Dawał sobie z tym radę. Stawał się samodzielny i to go podbudowywało. A ona bardziej pragnęła go w tym momencie po prostu, jak najszybciej zobaczyć, niż pomagać mu w czymkolwiek.
Miała trochę czasu, by obmyślić sobie wszystko jeszcze raz. Ale cokolwiek, by nie wymyśliła i tak nie miało to sensu. Nie mogła idealnie zaplanować tej rozmowy. To musiało po prostu stworzyć się na miejscu, samo. Z ich uczuć i emocji. Musiało być prawdziwe.
Uniosła głowę, gdy wyszedł z łazienki. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą. Nie spodziewał się jej zobaczyć, ale siedziała na jego łóżku, w jego sypialni. Wróciła. Wielki ciężar spadł mu z serca.
- Jesteś. - Powiedział, wpatrując się w nią z czułością.
- Jestem – potwierdziła, uśmiechając się lekko. Nie mogła się nie uśmiechać, gdy jej serce skakało z radości na jego widok. Po jednym dniu rozłąki nie posiadało się ze szczęścia.
Podjechał do niej na swoim wózku, nie mogąc już znieść tej odległości, która ich dzieliła. Stracił ją na ponad 24 godziny. Tyle czasu nie mógł jej widzieć, słyszeć, czuć. Nie chciał tracić ani chwili dłużej.
- Przepraszam – chwycił ją za rękę, z troską patrząc w te niebieskie oczy, które tak kochał. Wiedział, że to za mało, ale od czegoś zawsze trzeba zacząć.
- Cicho – przyłożyła mu dłoń do ust. Nie potrzebowała, by prosił ją o wybaczenie, nie był niczemu winny. Zadrżał pod jej dotykiem. - Jestem tutaj. I będę, jeśli tylko nadal tego chcesz. Znasz już całą prawdę... Możesz zaakceptować to wszystko i wziąć mnie razem z tym całym bagnem albo mogę odejść i nasze drogi się rozejdą. Masz prawo wyboru. Ale musisz zrobić to teraz, bo zbyt mocno cię kocham, by czekać choćby dzień dłużej.
- Liv... Czemu w ogóle każesz mi wybierać? - Zapytał z przejęciem. - Przecież już dawno wybrałem.
Przymknęła powieki, powstrzymując cisnące się jej do oczu łzy. Nie chciała płakać. Miała dosyć łez. Była teraz szczęśliwa. Nie mogła burzyć tego swoimi głupimi łzami. Zamiast tego przybliżyła się do niego, przykładając dłoń do szorstkiego policzka. Obdarzył ją swoim najpiękniejszym uśmiechem, gdy patrzyła mu w oczy.
- A czy ty, wybierasz mnie?
Nie mogła odpowiedzieć mu na to pytanie. Czuła, że musi zamknąć mu usta pocałunkiem, zanim w jego głowie pojawią się kolejne, głupie wątpliwości. I tak też zrobiła. Przywarła do jego warg, obdarzając go najbardziej stęsknionym pocałunkiem, jaki w życiu mógł poczuć. Odwzajemnił go z towarzyszącymi mu takimi samymi uczuciami. Zacisnął dłonie na jej talii, przyciągając jeszcze bliżej siebie.
Wybrała go.

czwartek, 1 września 2016

32. "Kommst du mit mir?"

To było, jak moment, w którym dociera do ciebie świadomość. Świadomość tego, że za chwilę po całym szczęściu, które wypełnia twoje życie, pozostanie już tylko szary, unoszący się nad ziemią dym. Wszystko spłonie na twoich oczach i to ty będziesz tą osobą, która wznieci ogień. Pytanie tylko, co z tym zrobisz. Możesz stać i dusić się tym dymem lub wziąć sprawy w swoje ręce
i próbować się go pozbyć. Ratując siebie oraz resztki twojego uczucia szczęścia. Bo to tylko uczucie. Ulotne, niepewne. Skoro tak łatwo do ciebie przyszło, dlaczego uważasz, że nie ma prawa teraz zniknąć?

Ich dzień zaczął się, jak gdyby nigdy nic. Najpierw śniadanie, zwyczajne rozmowy, trochę zabawy z Michaelem. Nikt o nic nie pytał. Nikt nie zaczynał poważnych rozmów. Z jednej strony, pozwalało to zachować spokój duszy, ale z drugiej, momentami, potrafiło doprowadzać do frustracji. Olivia nie chciała, by tak to wyglądało. Nie potrafiła wyobrazić sobie kolejnych dni u boku Toma, każdego z tą samą, wiszącą nad nią chmurą przeszłości. I choćby Tom zapierał się rękoma i nogami, dowie się wszystkiego. A potem mogą razem pozbywać się dymu albo po prostu uciec. Wszystko zależy od niego. I to chyba wydawało się najgorsze z tego wszystkiego. Jego decyzja, jego zachowanie po tym, jak dowie się prawdy. To budziło w niej największy strach.
– Tom, zanim przejdę do rzeczy... Musisz mi coś obiecać – rzekła na wstępie, doskonale zdając sobie sprawę, że wiele od niego wymaga. Tak naprawdę, to ona powinna mieć wobec niego zobowiązania, a nie jeszcze o coś go prosić. Jednak było to dla niej zbyt istotne. Czuła, że bez tej obietnicy nie poradzi sobie dalej.
Mężczyzna spojrzał na nią, dając znak, że słucha uważnie.
– To wszystko, co za chwilę usłyszysz... Nigdy więcej do tego nie wrócimy. Nigdy nie poruszymy tego tematu. To będzie tylko ten jeden raz. – W jej głosie można było wyczuć sporą determinację, nie trudno było dostrzec, jak bardzo jej zależało. Nie zamierzał się sprzeciwiać. Od razu postanowił uszanować jej decyzję, bez względu na wszystko. To było z jego strony nieco zbyt naiwne, deklarował coś zupełnie w ciemno, nie zdając sobie sprawy, jak sytuacja potrafi zmienić się pod wpływem kilku wypowiedzianych zdań. Pod wpływem kilku faktów.
– Obiecuję, Liv – odparł bez wahania i ujął jej dłoń, dając jej do zrozumienia, że nadal z nią jest. Nie musiała się obawiać. Chciał być jej opoką. Stałym punktem. Był nim, przynajmniej do teraz.
– W porządku. W takim razie, zrobię to – odetchnęła głęboko, po czym zamilkła na chwilę, próbując zebrać myśli.
Nie pospieszał jej. Mieli przed sobą bardzo dużo czasu, nie musiał tego robić. A ona potrzebowała tej chwili, by chociaż trochę poukładać sobie w głowie, to co chciała mu wyznać. Nie pierwszy raz będzie do tego wracać, ale pierwszy raz z nim. A to on był tu najistotniejszy. Bo to jego nie chciała stracić.  
– Tak naprawdę, w tej historii, to nie Ian odgrywa główną rolę, ale jest on bardzo ważną postacią. Był ze mną w najtrudniejszych chwilach mojego życia. A to wszystko miało swój początek, gdy byłam jeszcze praktycznie gówniarą. Brzmi to śmiesznie, bo od tamtego czasu minęły tylko dwa lata, ale... Wbrew pozorom, zdążyłam się bardzo zmienić. Czasem, w życiu zdarza się coś, co potrafi na nas diametralnie wpłynąć. Tak też było ze mną. Miałam 19 lat, gdy wybrałam się z koleżankami do klubu. To było 12 stycznia 2009 roku. Pamiętam doskonale tę datę... –  Przerwała na chwilę, czując, jak coś zaczyna ściskać jej gardło. Oczy Olivii stały się puste i skupiły się na jakimś martwym punkcie za jego plecami. A on miał nieodparte wrażenie, że wie, co za chwilę usłyszy. Domyślał się tego od bardzo dawna, ale nigdy nie zostało to wypowiedziane na głos, przez żadne z nich. Dlatego teraz mogło to zaboleć naprawdę.
Niemniej, jego uwagę przykuło coś więcej. Ta data. Kojarzył ją. 12 stycznia 2009, Vegas. Klub. On również pamiętał ten dzień. Z kilku powodów. Jednym z nich była dziewczyna, którą wówczas ujrzał. Dziewczyna łudząco podobna do Olivii. Kolejny już raz łączył to ze sobą. To nie mógł być przypadek.
– Nie będę przeciągać, bo chyba męczy nas to oboje.
Zamrugał, gdy dźwięk jej głosu wyrwał go z zamyślenia. Próbował skupić się ponownie na jej twarzy i tym, co do niego mówiła, ale w głowie ciągle widział obraz tamtego dnia.
– Wracałam wtedy sama do domu z tej imprezy, bo przecież byłam 19 latką, która świetnie radziła sobie w niebezpiecznym świecie. To śmieszne, nawet nie myślałam wtedy, że cokolwiek mogłoby mi się stać. Byłam taka pewna swego a w mojej głowie chyba panował jakiś totalny chaos. Nawet zapomniałam torebki, na szczęście koleżanka w samą porę mnie zatrzymała, by mi ją podać. Na szczęście... To brzmi jeszcze gorzej – kontynuowała, a jej twarz przybrała teraz ironiczny wyraz rozbawienia.
Sam Tom zaś traktował to dużo poważniej. Nie mógł uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. W jednej chwili miał ochotę zasypać ją milionem pytań, które pozwoliłyby mu zdobyć pewność, że to Olivia jest tą dziewczyną z klubu, dla której w ciągu sekundy stracił głowę. Nie potrafił jednak wydobyć
z siebie głosu. Nie mógłby przerwać jej w taki sposób. Bo wiedział, że nad tym wszystkim, wisi coś bardzo złego. Coś, co go zniszczy. Musiał to od niej usłyszeć, choć wiedział, że go to złamie. To kolejna sytuacja, uczucie, gdy wiesz, że za chwilę twój świat po prostu runie i nie możesz temu zapobiec. Możesz tylko czekać. Czekać i przyjąć to na siebie.
– Ale pewnie się domyślasz, że nie chodziło o moje roztrzepanie, czy bezmyślność. Tamtego dnia zostałam zgwałcona.
Jeden cios. Trudno byłoby rozstrzygnąć, które z nich zabolało to bardziej. Prawdopodobnie nawet nie istnieje skala, w której dałoby się to obliczyć. Ale obydwoje zaciskali zęby. Ona, bo musiała dokończyć swoją historię i on, bo musiał wytrwać do jej końca.
– W ten sposób zaszłam w ciążę z Michaelem. I w ten sposób, pojawił się w moim życiu Ian, robił wszystko, by odnaleźć... gwałciciela. Nie udało się oczywiście. Ale... On i tak był. Przez cały czas. Dzięki niemu, poradziłam sobie. Stał się moim przyjacielem. Ale dla niego, to było za mało. Pokochał mnie, czego ja nie byłam w stanie odwzajemnić... – Ponownie ucichła, aby móc odetchnąć. Gestem ręki nakazała Tomowi milczeć. Musiała dokończyć, to co zaczęła, bo w tym momencie wszystko z niej po prostu wypływało. Jakby w końcu ktoś uwolnił jej duszę i pozwolił mówić. Mogła się tym z kimś podzielić, po tak długim czasie duszenia tego w sobie. Przełknęła więc ślinę, po czym twardo zaczęła mówić dalej.
– Mimo tego, związałam się z nim. Bycie samotną matką dziecka z gwałtu nie było zbyt obiecujące... Wiem, że to okropne. Wykorzystałam go. Dałam mu fałszywą nadzieję, mimo że nigdy nie mówiłam, że go kocham. I tak, wyrządziłam mu świństwo. Ale to wszystko dla mojego syna. Pragnęłam tylko stworzyć dla niego prawdziwą rodzinę... By nigdy nie musiał... By nigdy nie pytał... Bym nigdy nie usłyszała od niego pytania... Kim... Kto jest jego ojcem – ostatnie słowa okazały się być najboleśniejsze. Nie była w stanie już się normalnie wysłowić. Serce i oddech przyspieszyły, a z oczy wylały się strumienie łez, których nie dało się w żaden sposób zatrzymać, a nawet nie powinno. Już nie.
– Liv... – szepnął. Szepnął, tylko tyle. Nie umiał zrobić niczego więcej. Siedział i patrzył na nią. Patrzył, jak gorzko płacze, jak z trudem łapie oddech. Patrzył, jak się rozpada. I nie mógł zrobić nic. Nie mógł. Teraz. Dzisiaj. W tej chwili. Bo mógł coś zrobić wtedy. Tamtej nocy w Vegas. Gdy ujrzał ją po raz pierwszy. Właśnie wtedy mógł odmienić jej los. Ich wspólny los. Gdyby nie stchórzył. Gdyby tylko do niej podszedł, zawalczył. To wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Nic złego nie musiałoby ją spotkać, bo on by tam był. Byliby tam razem. Tamtego dnia.
– Ale ja nie żałuję... Nie żałuję, że mam Mike'a. Mimo wszystko... Nigdy nie chciałam go oddać. Nigdy go nie winiłam. On jest mój. Mój. Tamten człowiek nie istnieje.
Kolejne słowa, które świadczyły już tylko o tym, z jak silną i odważną kobietą ma do czynienia. Niemniej, sam czuł się w tym momencie jak wrak. Nie był w stanie uporządkować swoich myśli, uczuć. To zbyt wiele. Ból, który rozdzierał go od środka, był nie do zniesienia. Chciałby móc ją teraz po prostu podziwiać, za jej dojrzałość, za to, że sobie tak świetnie poradziła, że dotarła do punktu, w którym teraz jest i nadal potrafi brnąć naprzód. Tak bardzo by chciał. Ale w jego głowie huczało tylko jedno. Mógł temu zapobiec. Mógł to zmienić. Wystarczyłby jeden ruch. Jeden.
– Więc... To chyba wszystko – dodała jeszcze, spoglądając na niego pełna niepewności.
Milczał. Przez cały czas. Jedynie wpatrując się w nią. Jego lekko rozchylone wargi drżały, ale nie wydobywały się z nich żadne słowa. W jego oczach stały łzy, ale żadna nie spłynęła mu po policzku. Nie wiedziała, co to znaczy. Czy to była jego odpowiedź?
– Możemy teraz... zapomnieć o tym. Możemy żyć dalej, bo to tylko przeszłość. Przeszłość. A my... to, co jest teraz, jest przyszłością. Prawda? – Głos znowu jej drżał.
Chciała usłyszeć od niego, że wszystko będzie dobrze i że nadal z nią jest. Bo patrząc teraz na niego, nie miała tej pewności. Czuła strach. Nie miała pojęcia, co się z nim teraz działo, jak wielką
i trudną walkę ze sobą toczył. Jak bardzo bał się, że przegra lub podda się zbyt wcześnie. Nie mogła tego wiedzieć. Bo nie znała jego historii. Nie znała drugiej wersji zdarzeń, która mogła mieć miejsce.
– Tom...? – Wypowiedziała jego imię, a jego wzrok dopiero teraz oprzytomniał na tyle, by ją zacząć dostrzegać.
– Tak – skinął głową, wydobywając z siebie ciche potwierdzenie, bo tylko na tyle było go stać. –  Tak... przepraszam, potrzebuję chwili. Czy mogłabyś... Zostawić mnie na chwilę...? – Nie łatwo było mu ją tak po prostu wyprosić, po tym, jak się przed nim otworzyła. Nie tego oczekiwała i nie tak powinien zareagować. Wiedział, że to największa zniewaga, lecz nie mógł dłużej tego znieść. Gdyby był w stanie, sam by wstał i wyszedł. Nie miał jednak takiej możliwości. Ale niezależnie od tego, które z nich opuściłoby teraz to pomieszczenie, i tak by ją zranił.
Nie odpowiedziała nic. Automatycznie pokiwała głową i wstała, spełniając jego prośbę. Wyszła.

I uderzyło.

(…)


Wydaje się, że świat się kończy, gdy największe obawy zostają urzeczywistnione. Zdobywasz się na odwagę i tajemnice w końcu wychodzą na jaw. Łudziłaś się, że wszystko się jakoś ułoży. Liczyłaś na zrozumienie i wsparcie, a otrzymujesz rozczarowanie. I jedyne, o czym marzysz, to móc na nowo zakopać swoją przeszłość głęboko w ziemi. Nigdy jej nie rozgrzebywać.

Zamknęła się w łazience, by móc ukryć swoje łzy przed synem. Marzyła o jego beztrosce
i nieświadomości. Chciała być dzieckiem, które nie musi mierzyć się z takimi problemami. Miała dosyć uczuć i emocji dorosłego życia. Świetnie radziła sobie ze wszystkim, tylko nie z nimi. Zaufała Tomowi, który nieustannie zapewniał ją o tym, że jest i będzie przy niej niezależnie od przeszłości. Czy dlatego teraz, każde z nich siedzi w odosobnieniu? Czy dlatego potrzebował zostać sam? Czy dlatego nie usłyszała od niego nawet jednego pokrzepiającego słowa?
Nie oczekiwała, że będzie ją pocieszał. Nie o to w tym chodziło. Właściwie spodziewała się wielu reakcji. Ale jednak nie wzięła pod uwagę takiej, która sprawi, że ziemia na nowo zacznie osuwać jej się spod nóg. Co powinna teraz zrobić? Spakować się i wrócić do Vegas? Wrócić do swojego poprzedniego życia, od którego tak zawzięcie pragnęła uciec? Jeszcze tego ranka budziła się
w ramionach ukochanego, a teraz chciała się przed nim schować. Tak, by nie mógł jej już nigdy odnaleźć.
A czy naprawdę chciała, by nie mógł? Kochała go. On kochał ją. Dlaczego znowu mieliby żyć osobno? Dlaczego miałby nie zrozumieć? Nie chciała w to wierzyć. Przecież znała go. Jeśli potrzebował zostać na chwilę sam, to nie musiało oznaczać wielkiego końca. To mogło być zapowiedzią nowego początku. Musiało tak być.
– Przestań panikować – szepnęła do siebie, próbując opanować łzy. Niestety nie było tak łatwo. Wystarczyło, że dziś raz dała im upust i teraz nie potrafiła ich zatrzymać. Jakby wylewały się z niej uczucia ze wszystkich przemilczanych lat. – Boże, dlaczego to jest takie trudne..? – Ukryła twarz w dłoniach, ale mimo tego łazienkę wypełniał jej stłumiony szloch.
Nie była świadoma, że Tom czuwał za drzwiami. Praktycznie wyszedł z sypialni zaraz po niej, nie mogąc znieść wyrzutów sumienia. Mimo że wciąż był rozbity i czuł się winny, nie mógł pozwolić być jej teraz samej. Musiał naprawić swój błąd. To on powinien być tym, który weźmie się w garść. Tylko z jakichś kolejnych, niewyjaśnionych powodów, siedział w bezruchu na swoim wózku z ręką zaciśniętą na zimnej klamce. Wszystko było nie tak. Począwszy od rozwoju ich rozmowy, skończywszy na jej następstwach. Ograniczał go jego własny umysł. Nie jest łatwo stanąć na wysokości zadania, gdy na nowo rozpoczęło się wędrówkę w głąb siebie.
– Mama...
Uniósł wzrok na dźwięk dziecięcego głosu, a widok stojącego naprzeciwko Michaela był jak porażenie piorunem.
– Mama zaraz przyjdzie... – Powiedział do chłopca, żeby się nie niepokoił. Choć tak naprawdę nie miał pojęcia, kiedy Olivia wyjdzie, a sam wolał tego nie przyspieszać, uznając, że Mike nie powinien patrzeć na nią w takim stanie.
Mały nie wydawał się przejęty. Zamiast tego, wyciągnął w górę rączki sugerując, że nie zamierza dłużej stać o własnych siłach. Tom oczywiście złapał go odpowiednio i usadowił na swoich kolanach.
– Chcesz się pobawić?
– Jedź brum, brum – polecił, uznając wózek Toma za świetną rozrywkę.
Muzyk uśmiechnął się tylko i zaczął przemieszczać się po mieszkaniu, wydając z siebie odpowiednie dźwięki, które miały przypominać czterokołowy pojazd.
Na kilka chwil mógł zapomnieć o wszystkim, co dopiero miało miejsce w jego życiu. A było to wielkie trzęsienie ziemi. I mimo walących się budynków, czy osuwającego się gruntu spod nóg, musiał pamiętać, że kochał. Kochał i obiecał kochać, wbrew wszystkiemu. To nie miłość była problemem. Uczucie, jakim darzył Olivię nie uległo żadnym zmianom. Problem tkwił w odpowiednim okazaniu tego. Bo miłość nie jest samym zapewnieniem w słowach „kocham cię”. Dopiero okazanie jej w istotnych, bezinteresownych czynach jest dowodem jej szczerości i siły.
Zabawa szybko zmęczyła Michaela i w rezultacie zasnął na kolanach Toma. Wydawało mu się, że minęło naprawdę mnóstwo czasu, a Olivia wciąż nie wychodziła z łazienki. Zaczynał się poważnie niepokoić. Choć idiotyczną myślą było, że mogłaby sobie coś zrobić. Jest zbyt silna. Przeszła przez to całe piekło, dała sobie radę. Nie mógł jej teraz złamać. Bo jeśli tak się właśnie stało, nigdy sobie tego nie wybaczy. Z dzieckiem tulącym się do jego torsu, nie miał zbyt wielkiego pola manewru. Zazdrościł mu tego spokoju podczas snu, sam czuł się znowu przytłoczony i bezradny wobec swoich odczuć. Czy to kiedykolwiek się zmieni?
Uniósł głowę na dźwięk otwierających się drzwi łazienki. Serce zamarło mu na moment, gdy nie wiedział, czego ma się spodziewać. Szybko się jednak z tego otrząsnął. Musiał to zrobić. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo dzisiaj zawiódł. Nie tylko Olivię, ale i samego siebie. Nie wyobrażał sobie, by to wszystko miało nadal tak wyglądać. Miał dosyć bycia nieporadnym chłopcem. To było dużo bardziej męczące dla niego samego niż dla ludzi, którzy mieli z nim styczność.
– Zasnął – wypalił od razu, gdy ujrzał dziewczynę w progu.
Nie płakała już, ale jej oczy wyraźnie wskazywały na to, że robiła to przez ostatnie pół godziny. Unikała jego spojrzenia, co od razu zauważył. Skinęła tylko głową i podeszła do niego, by wziąć chłopca na ręce. W każdej innej sytuacji, rozczuliłby ją widok Mike śpiącego w ramionach Toma. Tym razem jednak nie miała do tego głowy. O ile do czegokolwiek ją miała. Czuła się wycieńczona, jakby wylała razem z łzami wszystkie swoje wewnętrzne emocje.
–  Liv...
– Muszę wyjść – szepnęła, jakby bardziej w przestrzeń niż do niego, a jej nieobecny wzrok rozbiegł się po całym pomieszczeniu.
–  Teraz? Dokąd?
– Do Iana. Muszę z nim porozmawiać.
–  Olivia... – Bardzo chciał z nią jeszcze porozmawiać, odkręcić wszystko, co zdążył zepsuć tego dnia, ale wydawał się na straconej pozycji. Dziewczyna, jakby w ogóle nie słyszała jego wołania. W pośpiechu zebrała kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Tom na swoim wózku niestrudzenie podążał jej śladami, ale wciąż nie potrafił jej skutecznie zatrzymać. – Proszę cię, chciałbym porozmawiać... Nie wychodź teraz.
– Nie mam już dzisiaj na to siły, Tom. – Rzuciła stanowczo, ale jej głos wciąż brzmiał łagodnie. Naprawdę jedyne, co teraz miała w głowie, to spotkanie z Ianem. Być może właśnie próbowała uciec, ale czy to ważne? Jeżeli miałoby to jej ulżyć, jakkolwiek pomóc..? – Wybacz... – dodała jeszcze, zmierzając do przedpokoju.
Tom czuł, że nie może pozwolić jej iść dalej. Nie może pozwolić, by zamknęła za sobą drzwi. Nie dzisiaj i nie w taki sposób.
– Zaczekaj, proszę cię. – Nie przestawał nalegać, lecz wiedział, że tak naprawdę nic nie może już zrobić. Choć go słuchała, nie słyszała próśb. – Olivia! – Zawołał znacznie głośniej, ale odpowiedziała mu cisza, którą zagłuszyło zaraz skrzypnięcie drzwi.
Wyszła. Tak po prostu. A on nie mógł jej zatrzymać. Nie mógł stanąć jej na drodze, chwycić za rękę. Dlaczego znowu miał wrażenie, że gdyby nie ten przeklęty wózek, wszystko mogłoby się teraz potoczyć inaczej? Zatrzymałby ją, byłaby tu z nim, nadal. Miałby szansę przeprosić
i wytłumaczyć się ze swojego idiotycznego zachowania. Ale. Nie. Mógł. Wózek, przeklęty wózek.
Zacisnął pięści, wpatrując się w drewnianą powierzchnię drzwi. Co, jeśli widział ją po raz ostatni? Mimo że zostawiła tu swoje rzeczy, mogła już nie wrócić. Mogła już nie być jego. Mogła odejść na zawsze. I to on jej na to pozwolił. Kolejny raz. Czy to naprawdę się stało? A on nadal był uwięziony w swojej klatce ograniczeń. Jedyne, co mógł, to oddychać i patrzeć na otaczającą go zewsząd pustkę. Słuchać ciszy, która rozrywała mu czaszkę.
Wściekłość w ciągu sekundy wypełniła go całego. Chwycił dłońmi podłokietniki swojego wózka, po czym uniósł swoje ciało, opierając cały jego ciężar tylko i wyłącznie na rękach. Jego nogi nadal były bezwładne. Mimo że tak bardzo teraz pragnął, by było inaczej. Mimo że tak bardzo się starał. Nie mógł postawić stopy na podłodze. Nie mógł stanąć. Włożył w to całą swoją siłę i nic z tego nie wyszło. Dlaczego?
Nie poddał się od razu, ale nie miał też wystarczająco dużo siły. Jego mięśnie zaczęły się męczyć, zaczął drżeć. Przestawał kontrolować swoje ciało, co było dla niego największym ciosem. Jeżeli nie mógł zachować nad sobą panowania, to co w ogóle jeszcze mógł zrobić ze swoim życiem..? Nawet nie czuł, że zaczął płakać z wysiłku i bezsilności. Upadł. I nie był to tylko fizyczny upadek, bo czuł, że upada także wewnętrznie. Poniżenie.

*

– Liv? Co ty tutaj robisz? – Mężczyzna zlustrował brunetkę swoim zdezorientowanym spojrzeniem. Nie spodziewał się ujrzeć jej tak szybko. Nie po ich ostatnim spotkaniu i tym, jak się wobec niego zachowała. Wyraz jej twarzy nie wskazywał jednak na nic dobrego.
– Powiedziałam mu. Powiedziałam o wszystkim – wyrzuciła z siebie, a Ian od razu przejął od niej dziecko i chwała mu za to, bo miała wrażenie, że Michael wysuwa jej się już z rąk. Bez słowa, wpuścił ją do środka i zamknął za nią drzwi. Położył małego na hotelowym łóżku i okrył kołdrą. Chłopiec spał twardo, niewzruszony.
– Siadaj – polecił, prowadząc ją na kanapę i podał jej szklankę z wodą. Zupełnie jakby ta bezbarwna ciecz miała ją w jakiś magiczny sposób uspokoić. Ale to nie było możliwe. – Mam rozumieć, że okazał się dupkiem? Skończonym dupkiem. – Skwitował, kręcąc przy tym głową
z dezaprobatą. Nie oczekiwał żadnych odpowiedzi, bo wszystko wydawało mu się całkiem jasne
w tej sytuacji. Olivia zaś nie do końca wiedziała, jak ma rozumieć określenie dupek w tym przypadku. Tom właściwie nie zrobił niczego konkretnego. Nie odniósł się do jej wyznań w żaden sposób, który mógłby nakreślić jej jakąkolwiek wizję. – Liv...
– On... Nic nie zrobił. Nic nie zrobił. – Powtórzyła to dwa razy, jakby chciała sama sobie to uświadomić. –  Tu właściwie chyba nawet nie chodzi o niego. Po prostu... powiedziałam mu to wszystko, Ian. Powiedziałam... Na głos. Powiedziałam...
Czuła, że rozpada się na nowo. To znowu się działo i nie miała na to żadnego wpływu. A on chyba właśnie zrozumiał. Nie mógł nic więcej powiedzieć, bo nie istniały żadne, odpowiednie słowa. Zamiast tego, usiadł obok i schował ją w swoich objęciach. Tylko tyle mógł dla niej zrobić. Bo jeszcze nikt nie wpadł na to, w jaki sposób można by odebrać cały ciężar z drugiego człowieka. Gdyby tylko się dało, bez wątpienia, wziąłby to na siebie. Wszystko. Nawet jeżeli miałaby potem jeszcze raz złamać mu serce.
– Chcesz się położyć? – Zapytał ostrożnie, nie chcąc jej spłoszyć.
– Nie chcę leżeć – szepnęła przez łzy. – Chcę płakać. Chcę płakać i nie chcę, by on na to patrzył.
– Dobrze.

Nie zamierzał odwodzić jej od tego pomysłu. Bo przecież właśnie tego potrzebowała. Była tak silna, że gdy się rozpadała, nie mogła pozwolić, by ktokolwiek na to patrzył. Była tak silna, że gdy się rozpadała, trzeba było jej na to po prostu pozwolić. Tulił ją więc i kołysał w swoich ramionach, z nadzieją, że może, jeśli będzie ją trzymał, tak mocno, najmocniej, jak tylko potrafi, to nie rozpadnie się za bardzo.