Odetchnęła
głęboko zamykając za sobą drzwi od pokoju Gitarzysty i przywarła do nich
plecami. Jej rozbiegane spojrzenie krążyło po całym pomieszczeniu, a leżący na
łóżku mężczyzna zastanawiał się tylko, czego tak zawzięcie szuka. Bo chyba nie
jego? Niczego nie szukała. Po prostu nie wiedziała co ze sobą począć. Teraz,
gdy emocje opadły, na nowo przytłoczyła ją rzeczywistość. Czuła się źle z tym
wszystkim. Miała wyrzuty sumienia, że źle potraktowała Billa. Później jego
przyjaciół. Że nie porozmawiała nawet z mamą Toma. Nie zrobiła nic tak, jak
zrobić powinna… Nic co zrobiłaby każda dojrzała kobieta na jej miejscu. Ale
najwyraźniej ona dojrzała nie była… Miała dwadzieścia jeden lat i dojrzałość
była czymś odległym. Była matką. Była żoną. I te słowa tylko brzmiały tak
poważnie, nadając jej pozornie dojrzałego wyglądu, bo przecież tak naprawdę
była nieodpowiedzialną gówniarą.
-
Wszystko w porządku? – Jego głos spowodował, że skupiła w końcu swój wzrok na
jednym punkcie. Na nim. Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, jak
przerażona, mała dziewczynka. Miał nadzieję, że powodem jej przerażenia, nie
była jego matka. Nie chciałby, aby ich relacje miały jakiś negatywny oddźwięk.
W końcu… Obie odgrywały w jego życiu jakieś ważne role. Konflikt między nimi
był ostatnim, czego chciał.
-
Wygoniłam właśnie twoich przyjaciół – oświadczyła bez owijania w bawełnę chyba
sama siebie tym zaskakując. Miała wrażenie, jakby ostatnio coś między nimi się
zmieniło. Jakby zniknęła dziwna blokada, która ich ograniczała. Nagle mogła swobodnie
z nim rozmawiać. Nagle potrafiła mówić o czym myśli, co czuje. – Jak ja mogłam
to zrobić? Po prostu… Oni wszyscy pojawili się tak nagle. Bill ich tu
sprowadził i… - zaczęła mówić przy czym odsunęła się w końcu od drzwi, idąc
powoli w jego kierunku. – Tu nawet nie chodzi o mnie… Bo co to dla mnie? Wiesz…
To nie ja leżę w tym łóżku. Ale myślę, że jakbym w nim leżała… nie chciałabym,
żeby ktoś zjawiał się tu ot tak, bez mojej wiedzy i przychodził do mnie,
patrzył na mnie… Jak na jakiś okaz w muzeum – zatrzymała się przy krawędzi jego
łóżka. Nie spuszczali z siebie wzroku nawet na chwilę, a on analizował uważnie
jej słowa w głowie. Analizował je i czuł, jak w środku, gdzieś głęboko… rośnie.
– Co ja sobie właściwie myślałam? – Spuściła nagle głowę, jakby zadając to
pytanie samej sobie. Popadała ze skrajności w skrajność. Sama już nie
wiedziała, czy to co zrobiła było słuszne, czy przeciwnie. Dlatego tu była. By
on jej to powiedział. Rozwiał jej wątpliwości. Były dwie opcje. Albo mógł
powiedzieć jej, że postąpiła dobrze… Albo zjechać ją z góry na dół, wyzwać od
największych kretynek.
-
Hej… Dziękuję ci, że wygoniłaś moich przyjaciół – uśmiechnął się lekko w jej
kierunku, co mogła ujrzeć dopiero, gdy uniosła z powrotem głowę zdziwiona. Mimo
wszystko, spodziewała się raczej negatywnej reakcji. A na pewno nie tego, że
będzie jej dziękował. Nie rozumiała tego, ale on tak. Nawet nie zdawała sobie
sprawy, jak wiele to dla niego znaczyło. Żałował, że nie może teraz wstać i
podejść do niej… Gdyby mógł, wstałby. Podszedłby. Zagarnął w swoje ramiona.
Gdyby tylko mógł wstać… Wszystko wyglądałoby inaczej. Ich relacja wyglądałaby
inaczej. Każdy dzień byłby dla nich piękniejszym od poprzedniego. Ale o czym on
w ogóle myśli? Przecież to oczywiste, że gdyby tylko mógł stanąć na własne nogi
ich życie byłoby inne. Teraz jednak mógł tylko mówić. Więc mówił… – Wiesz…
Jesteś jedyną osobą, która to dostrzegła. Oni wszyscy tego nie widzą… Dla nich
to jest oczywiste, że przyjdą tu i będzie wszystko w porządku, bo są moimi
bliskimi. Ale to wcale tak nie wygląda, gdy ja tu leżę… Nieogolony, w dresie,
nie mogący ruszyć nogami. To jest czasem… po prostu, tak ludzko… krępujące.
-
Więc nie wygłupiłam się tak bardzo?
-
Myślę, że spokojnie mógłbym cię zatrudnić na stanowisko swojego ochroniarza –
zażartował dla rozluźnienia atmosfery. Nie chciał, żeby czuła się winna. Bo nie
miała żadnego powodu. Dla niego, to co zrobiła, było wspaniałe. Czuł, że jest
ktoś, kto naprawdę go rozumie. A nie tylko sterczy nad głową i nalega na jakieś
działanie. Cieszył się, że ją ma. – I mógłbym całkowicie wywalić swoją męską
dumę do kosza…
-
Och, skończ już z tą dumą, Kaulitz – mruknęła oburzona. – Na jaką cholerę ci
męska duma? Ona nie przyniesie ci żadnej korzyści. Czasem o niej zapominasz i
wtedy jest naprawdę miło… - stwierdziła zupełnie szczerze. Po tym co jej
powiedział, znacznie się uspokoiła. Poczuła ulgę, że nie ma jej niczego za złe.
I była jeszcze bliżej niego niż kiedykolwiek.
-
Żeby jeszcze to było takie proste.
-
Jest bardzo proste – zapewniła i nie mając ochoty dłużej stać nad nim, jak nad
chorym w szpitalu, usiadła na brzegu, po drugiej stronie łóżka. – Ale zobaczysz
się z nimi jutro, co? Strasznie mi głupio, że ich tak wywaliłam… wyszłam na
okropną zołzę.
-
Spokojnie, na pewno jak cię poznają przekonają się, że żadna z ciebie zołza -
uspokoił ją. Co do tego nie miał akurat żadnych wątpliwości. Olivia może i
miała czasem mocny charakterek, ale była przy tym naprawdę urocza. W końcu
jakoś go urzekła tej pamiętnej nocy w Vegas... nie wybrałby właśnie jej, gdyby
nie miała w sobie tak zwanego "tego czegoś". A jego przyjaciele na
pewno ją polubią, to była tylko kwestia czasu. Nawet nie był świadomy, że myśli
o swojej przyszłości z nią obok siebie. Zdarzało mu się to coraz częściej i już
tego nie kontrolował. Przypomniał sobie o takiej umiejętności, jak tworzenie
marzeń... a ta drobnostka napawała go pozytywną energią, choć nie zawsze zdawał
sobie z tego sprawę. Wiele się zaczynało zmieniać w jego życiu i nawet nie
wiedział, jak sam na to bardzo wpływa. - Ale oczywiście zadzwonię do nich i
zaproszę na jutro... I tak dzięki tobie zyskałem już trochę czasu, żeby się
jakoś na to przygotować - uśmiechnął się do niej z wdzięcznością. Mogła być z
siebie dumna, udało jej się zrobić coś dobrego. Cieszyło to ją coraz bardziej.
-
Od tego tu jestem - Nabrała już dużo więcej pewności siebie. Poczuła się nawet
kimś naprawdę ważnym i podobało jej się to. Z każdą chwilą jej rola w jego
życiu wzrastała na sile, a co najważniejsze, chciała tego, było jej z tym
dobrze. - A teraz chyba czas, żebym skonfrontowała się z twoją mamą - westchnęła
głośno i wstała z miejsca. - Trzymaj za mnie kciuki, bo będę z nią sama -
poprosiła jeszcze na odchodnym, a chłopak w geście zjednoczenia uniósł do góry
obie dłonie z zaciśniętymi mocno kciukami. Zmotywowana, gotowa do działania
miała już wychodzić, gdy jego głos jeszcze ją zatrzymał...
-
Olivia... - Dość niepewnie wypowiedział jej imię. Bo znowu pojawiły się
wątpliwości... nie wiedział, czy nie przekroczy jakiejś granicy prosząc ją o
coś jeszcze.
-
Tak?
-
Bo ja właściwie nie powiedziałem jej zupełnie wszystkiego... To znaczy ona wie,
że jesteśmy po ślubie, ale... chyba myśli, że między nami jest tak, jak między
małżeństwem - wyjaśnił sam do końca nie wiedząc, co o nich myśli jego matka.
Rozmawiał z nią dziś długo i szczerze, ale z tych wszystkich emocji nie wyznał,
że tak naprawdę nie łączy go z Olivią taka relacja, jak powinna. Wolał
uprzedzić o tym dziewczynę, by nie było między nimi później z tego powodu
jakichś nieprzyjemności.
-
To znaczy... mam jej nic nie mówić?
-
Nie wiem... Nie chcę, żebyś kłamała. Po prostu... mówię ci o tym, żebyś nie
musiała być zaskoczona, gdy moja mama z czymś wyskoczy. Jeśli chcesz możesz jej
powiedzieć jak wygląda sytuacja między nami - odparł dając jej całkowicie wolną
rękę w tej kwestii. Choć w głębi duszy chciałby, aby Olivia nie wyprowadzała
jego mamy z błędu. Miał nadzieję, że pozwoli jej dalej wierzyć, że łączy go z dziewczyną
szczere uczucie. Bał się, że te kolejne nowiny o jego małżeństwie, które nagle
przestało cokolwiek znaczyć mogłyby sprawić jej zawód. Nie chciał tego. Nie
chciał znowu tracić w jej oczach. Poza tym sam cały czas czuł, że to wciąż dla
niego jest coś więcej. Olivia nie była mu obojętna. Gdy opowiadał o niej
dzisiaj Simone, czuł się po prostu zakochanym facetem mówiącym o kobiecie
swojego życia. Może dlatego nie potrafił wtedy tego wszystkiego zniszczyć
wspominając, że oni wcale ze sobą nie żyją, jak należy. I mimo wszystko nie
czuł, by było to kolejnym oszustwem. Bo jego uczucia były szczere. Nie mógł
jednak nakłaniać Olivii, żeby cokolwiek udawała przed jego matką. Nie chciał
nawet tego. To właśnie dlatego pozwolił jej samej podjąć tę decyzję, ponieważ
wiedział, że będzie ona prawdziwa. A wtedy i on przekona się o jej uczuciach,
przynajmniej w niewielkim stopniu. Ale w ich sytuacji, to i tak ogromny krok.
-
Dobrze, rozumiem. Poradzę sobie - powiedziała w końcu i posyłając mu swój
delikatny uśmiech zniknęła za drzwiami pokoju pozostawiając go samego.
Westchnął ciężko i opadł głową na poduszki. Musiał teraz czekać.
Pani
Kaulitz, wydawała się już zaakceptować całą sytuację i przejść do porządku
dziennego. Okazało się to dużo łatwiejsze niż przypuszczała, że będzie. Po
prostu czuła, że wszystko jest, tak jak być powinno i właściwie nie ma się o co
martwić. Może i jej syn jeszcze nie jest w najlepszym stanie, ale była pewna,
że już niebawem to się zmieni. Już nawet nie miała mu za złe tego całego ślubu
w Las Vegas. Nawet jak się dłużej zastanowiła nad tą historią, to spodobała jej
się do tego stopnia, że była skłonna zazdrościć swojej... synowej, takiej
miłości, takich przeżyć. Oczywiście nieszczęsny wypadek zaburzał tą wyjątkową
aurę... ale i tak w jakiś sposób czuła się dumna ze swojego syna. I co
najważniejsze, wiedziała już że jest on w dobrych rękach. Dlatego właściwie
wcale nie była tu potrzebna, niemniej dobrze, że Bill po nią zadzwonił bo
dzięki temu mogła dowiedzieć się o wszystkim i może teraz spać spokojnie.
Kiedy
Olivia weszła do kuchni, zdziwiła się widząc kobietę przy kuchence. W czasie,
gdy była u Toma, jego mama zaczęła przygotowywać obiad. Nie traciła czasu.
- Nie musi pani tego robić... - odezwała się
zwracając tym na siebie jej uwagę. Simone odwróciła się, a jej średniej
długości, proste, rudawe włosy zafalowały lekko. Wbiła swoje czekoladowe
spojrzenie w Olivię, ale tym razem nie spłoszyło to jej. Kobieta miała
przyjazny wyraz twarzy, więc chyba nie było się czego obawiać. - Właściwie
miałam się tym zająć...
-
Dziś wyjątkowo możesz sobie odpocząć. To dla mnie żaden problem. Siadaj sobie -
wskazała jej gestem ręki miejsce przy stole, a sama powróciła do gotowania.
Olivia nie zamierzała dyskutować, a już tym bardziej się jej sprzeciwiać, więc
posłusznie spełniła polecenie. W sumie pewnie i tak z jej gotowania nie
wyszłoby dziś nic dobrego, stresowała się cały czas obecnością mamy Toma.
-
Widzę, że świetnie sobie radzisz z moimi chłopcami. Muszę ci pogratulować, bo
okiełznać ich obu, to nie lada wyzwanie - zaczęła rozmowę wyrażając swój podziw
dla młodej dziewczyny, co wprawiło ją w istne zdumienie. - I pomyśleć, że
początkowo wzięłam cię za prostytutkę - zaśmiała się kręcąc jednocześnie z
dezaprobatą głową dla samej siebie. - Och, mam nadzieję, że cię tym nie
uraziłam? - spojrzała z przejęciem w jej stronę. - Ja też czasem coś palnę,
gorzej jak moi synowie...
-
Nie, wszystko w porządku... to nawet zrozumiałe. Skąd mogła pani wiedzieć...
-
Na szczęście wszystko się wyjaśniło. Mam nadzieję, że teraz będziemy mogły
lepiej się poznać - stwierdziła, a uśmiech nie schodził jej z twarzy nawet na
moment. - Oczywiście nie obawiaj się, nie zamierzam wam siedzieć na głowie.
Bill mi załatwił już lokum, a za kilka dni wrócę do Niemiec.
-
Ale mi pani nie przeszkadza... naprawdę może pani tu być ile chce... jest pani
w końcu mamą Toma.
-
Lepiej będzie, jak będziecie mieli więcej prywatności. Ja wam tu jeszcze do
szczęścia potrzebna nie jestem. Dobrze wiem, jak to jest z teściowymi - puściła
jej oczko dalej trzymając się swojej wersji. Olivia natomiast nie bardzo
wiedziała, co mogłaby powiedzieć w tej sytuacji. Zaczynało się robić trochę
niezręcznie, gdy pani Kaulitz traktowała jej małżeństwo z Tomem całkowicie
poważnie. Ale z drugiej strony, wcale nie chciała tego zmieniać.
-
Bardzo dobrze mówi pani po angielsku... - Postanowiła zmienić temat licząc na
to, że jej napięcie dzięki temu jakoś opadnie. Nie chciała by jej zachowanie wyglądało
jakoś dziwnie.
-
Trochę się uczyłam, jak moje gwiazdy wyjechały z Niemiec do L.A., ponoć na naukę
nigdy nie jest za późno. I proszę, przydaje się ten język wszędzie - rzekła
zadowolona. - Ale ja się tu rozgaduję, a obiad sam się nie zrobi. Ty kochanie,
lepiej wyciągnij tego lenia z łóżka, niech chociaż raz zje obiad porządnie przy
stole - dodała, co zabrzmiało trochę, jakby faktycznie mogło się to udać.
Olivia jednak nie była przekonana. Pani Simone chyba nie zdawała sobie do końca
sprawy, jakim uparciuchem jest jej syn. Przecież tyle razy już próbowała
namówić go, żeby wstał... dlaczego tym razem miałoby się jej udać? Niemniej
jednak postanowiła spróbować, a nuż coś się zmieniło... może Tom się zlituje i
nie będzie musiała sama dotrzymywać towarzystwa jego mamie? To bardzo
sympatyczna kobieta i nawet ją polubiła, lecz ciągle jeszcze nie czuje się przy
niej wystarczająco komfortowo.
Idąc
do pokoju Muzyka, układała sobie już w głowie argumenty, którymi chciała
wpłynąć na jego decyzję. Pełna nadziei i wiary przekroczyła próg sypialni, po
raz kolejny tego dnia.
-
Już? I jak? - usłyszała od razu z jego strony pełen ciekawości głos. Spoglądał
na nią wyczekująco, gdy szła w jego kierunku
by następnie usiąść obok.
- Dobrze - odparła krótko, zbierając się w
sobie, żeby rozpocząć bardziej drażliwy temat. Byleby później tego nie
żałowała. Pamiętała, że nie raz takie rozmowy kończyły się sprzeczkami między
nimi. - Twoja mama chciałaby, żebyś zjadł z nami obiad - oznajmiła nie zwlekając
z tym zbyt długo. - I ja też bym chciała... Tom, mógłbyś to dla niej zrobić...
dla mnie... dla nas wszystkich? Nie zostawiaj mnie z nią sama, co? - patrzyła
na niego w niebywale słodki sposób. Nie miał pojęcia, czy robiła to celowo, ale
niesamowicie go to rozczulało i powodowało, że musiał walczyć sam ze sobą. Chciałby
się zgodzić, ale jednocześnie wciąż nie czuł się na to gotowy. Tylko, czy kiedykolwiek
w ogóle będzie..? - Tom..?
-
Dobrze... Ten jeden raz chyba mogę...
Myślała,
że się przesłyszała. Nie mogła uwierzyć, że się zgodził i przyszło to tak
łatwo, nie musiała go wcale błagać. Miała ochotę rzucić się na niego ze
szczęścia, ale zamiast tego, by uchronić jego kości przed połamaniem, jedynie
złożyła soczysty pocałunek na jego policzku. To było zdecydowanie lepsze od
przytulania się. Przede wszystkim dla niego. Od razu dostał skrzydeł. Chyba już
codziennie będzie wstawał by zjeść obiad jeśli za każdym razem będzie ją to tak
bardzo uszczęśliwiało.
To
ten moment, gdy Jej szczęście okazuje się być również Twoim. I od tej pory
chcesz robić wszystko co możliwe, by tylko była szczęśliwa... I powiedz mi, że
to nie miłość. A ja powiem Ci, że bredzisz... Bo oszukiwać siebie możesz całe
życie, ale kogoś kto cię zna, tylko do pewnego momentu. Istnieje taki moment,
gdy można dojrzeć wszystkie Twoje uczucia i od tego momentu już nic nigdy przed
Nią nie ukryjesz i Jej nie oszukasz.
Kiedy
tylko otworzyła szafę w pokoju mężczyzny uderzył w nią świeży zapach proszku do
prania. Wszystkie półki i wieszaki były przepełnione, a on chyba nie nosił
żadnej z tych rzeczy od miesięcy. Trzeba to zmienić. Nawet jeżeli zamierza
wciąż leżeć całymi dniami w łóżku, będzie to robił codziennie w innych
ciuchach. To zawsze jakaś odrobina normalności. Już ona o to zadba. Przekonała
się, że małymi kroczkami można wiele osiągnąć. Bo z każdym dniem osiągali coraz
więcej. W końcu dostrzegła rezultaty i była naprawdę szczęśliwa z tego powodu.
Dziwnie
się czuła grzebiąc w jego rzeczach, ale wiedziała, że Gitarzysta sam tego nie
zrobi. W ogóle niechętnie przystał na propozycję przebrania się. Do tego
również musiała go chwilę przekonywać. Dziś
jednak jest mimo wszystko jakiś magiczny dzień, bo Muzyk ulega jej z niebywałą
łatwością.
Stała
przed jego szafą naprawdę sporo czasu, co najmniej, jakby wybierała strój dla
samej siebie. Ale Tom miał tyle ubrań, że trudno było jej cokolwiek wybrać.
Byłoby dużo prościej, gdyby sam zasugerował, co chciałby założyć. Tyle, że jemu
było to obojętne. Mógłby wyjść w dresie i nie widziałby w tym żadnego problemu.
Nie mogła mu na to pozwolić, chociażby ze względu na jego matkę. Musi wyglądać
jak człowiek, chociaż ten jeden raz.
Uśmiechnęła
się do siebie w pewnej chwili, gdy zauważyła koszulkę, którą miał na sobie, gdy
pierwszy raz się spotkali. Od razu zrobiło jej się jakoś cieplej na sercu, gdy
w jej głowie pojawiło się wspomnienie z tamtej nocy. Odruchowo sięgnęła właśnie
po nią i dobierając do niej jeszcze jakieś spodnie, wróciła do Toma podając mu
ubrania. On pewnie nie zauważy nic szczególnego w tym kawałku materiału, ale
liczyło się, że sama patrząc na niego będzie mogła się uśmiechać w duchu.
-
Pomóc ci? – zapytała nie będąc pewna, czy chłopak sobie poradzi. Domyślała się,
że założenie spodni, musiało być dla niego niemałym wysiłkiem. Ale nie łudziła
się też wcale jakoś bardzo, że pozwoli jej się dotknąć. Pod tym względem był
płochliwy jak sarenka. I oczywiście nie chodziło o to, że się wstydził tego, iż
Olivia zobaczy go w samych majtkach. Tu po raz kolejny odzywała się jego męska
duma, którą dziewczyna sama, gdyby tylko mogła, posłałaby do diabła.
-
Nie trzeba – odparł spoglądając na nią wymownie. Stała przez moment
przyglądając mu się jedynie i czekając, aż wygrzebie się spod kołdry by się
przebrać. On jednak zdawał się również na coś czekać. Dopiero po chwili dotarło
do niej, że Tom chce, aby wyszła. Nie musiał mówić tego na głos…
Dziewczyna
wywróciła tylko teatralnie oczami i nie mając innego wyboru, wycofała się do
wyjścia. Jego zachowanie było czasami naprawdę dziecinne i nieznośnie
irytujące. Musiała jednak to szanować. Może, gdyby była na jego miejscu,
postępowałaby dokładnie tak
samo. Przynajmniej jeśli chodzi o te intymniejsze kwestie. Tyle jeszcze była w
stanie zrozumieć. Stanęła więc za drzwiami jego pokoju i czekała opierając się
plecami o ścianę. Wiedziała, że to trochę potrwa, ale akurat cierpliwości jej
nie brakowało.
Z
kuchni dochodziły już smakowite zapachy, a Olivia dopiero uświadomiła sobie, że
nie jadła dziś śniadania. Nie wypiła nawet kawy, czy chociażby herbaty. W tym
całym zamieszaniu nie odczuwała głodu, aż do teraz.
-
Gotowy? – Po kilku minutach zajrzała ponownie do Gitarzysty. Mężczyzna siedział
na skraju swojego łóżka już przebrany. Miło było go zobaczyć w normalnym
stroju, a nie powyciąganym dresie. Teraz wyglądał jeszcze lepiej. Dziewczyna
mogła sobie przypomnieć, co tak bardzo ją w nim urzekło. Wizualnie był idealny,
nawet z tą zaniedbaną brodą.
-
Jak widać – wzruszył ramionami nie wyrażając zbytniego entuzjazmu. Mimo
wszystko nie był przekonany co do tego wszystkiego. Zgodził się na ten obiad
trochę pod wpływem nagłego impulsu. Nie potrafił jej po prostu odmówić. Sam się
sobie dziwił… Ale już nie mógł się z tego wycofać. Poza tym, nawet by mu na to
nie pozwoliła. Pocieszało go chociaż, że na obiedzie będą tylko Olivia z jego
mamą. Nikt więcej nie będzie musiał na niego patrzeć, współczuć mu.
-
No dobrze… A gdzie jest twój sprzęt? – Weszła w głąb pokoju spoglądając na
niego z zapytaniem. Oczywiście miała na myśli wózek, którym chłopak mógłby
przemieścić się do salonu. Odkąd tu zamieszkała, nigdy jeszcze się nie
napotkała na to urządzenie.
-
Nie ma mowy – obruszył się od razu robiąc przy tym minę obrażonego dziecka. –
Chyba wystarczy, że zgodziłem się na ten obiad w kuchni. Nie wsiądę na wózek!
Na pewno nie!
-
Dobrze, o ile zdążyłeś nauczyć się latać, to nie ma sprawy – skwitowała
krzyżując ręce na piersi. Nie rozumiała jego oślej upartości. Zapierał się
rękoma i nogami przed wszystkim, co miało tylko ułatwić mu życie w jego niepełnosprawności.
To było głupie.
-
Przestań – mruknął z niezadowoleniem odwracając od niej wzrok. Kiedy się tak
zachowywał i robił te swoje przygnębione miny, robiło jej się go zwyczajnie
szkoda. Tylko, czy właśnie nie chodziło mu o to, by nie wzbudzać w ludziach
żalu? Jak na razie osiągał odwrotne rezultaty. Najwyraźniej nawet nie wiedział,
jaki ma na to wpływ.
-
Nie zachowuj się jak dziecko, Tom. Chcesz być traktowany bez współczucia, to
nie użalaj się nad sobą – podeszła do niego żwawo. – I nie odwracaj spojrzenia.
Zdecyduj się, albo jesteś słaby i mamy wszyscy nad tobą płakać, albo jesteś
twardy i walczysz razem z nami.
-
Nie potrzebuję do tego wózka!
-
Potrzebujesz. Jak chcesz przejść do tego cholernego salonu? Chyba bardziej się
poniżysz pełzając tam niż siadając na tym pieprzonym wózku – uświadomiła mu
znacznie ostrzejszym tonem. – Więc do cholery powiedz mi, gdzie on jest, żebym
mogła ci pomóc.
-
Jesteś nieznośna! Co mi strzeliło w ogóle do głowy, by się z tobą żenić…
-
Głowa akurat niewiele miała z tym wspólnego – rzekła z przekąsem. Poczuła się
urażona. Bez względu na to co nim kierowało, gdy wypowiadał te słowa, zabolało.
Bo żałował…
Miała ochotę stąd teraz wyjść. Zamknąć się w łazience i zacząć płakać. – Masz
pięć minut na przestawienie swojego myślenia w tym czymś co ci jeszcze
pozostało z twojego mózgu – dodała surowo po czym zostawiła go samego zamykając
za sobą drzwi. Nie zamierzała jednak teraz się chować i płakać. Bo przecież
jest silniejsza od niego… od przytłaczających ją problemów. Jest silniejsza od
samej siebie. Nie będzie wylewała łez. Zacisnęła zęby, wzięła głęboki oddech i
postanowiła sama poszukać wózka dla Toma w czasie, gdy ten miał… Przemyśleć
swoje zachowanie. Co najmniej, jak mały chłopiec, który był niegrzeczny i
został ukarany przez swoją mamę… Nie chciała go tak traktować, ale przecież on
sam nie pozostawiał jej żadnego wyboru. Mogła głaskać go po głowie pozwalając
mu zostać rozpieszczonym, nieszczęśliwym dzieciakiem, albo zmusić by był
mężczyzną.
***
Drogi Czytelniku!
Komentarz od Ciebie jest wyrażeniem szacunku dla mojej pracy oraz motywacją do dalszej publikacji.
Jeśli więc szanujesz moją pracę i chciał/abyś poznać dalsze losy bohaterów, zostaw po sobie ślad.
Nie zarabiam na publikacji, największą i jedyną nagrodą dla mnie jest Twoja opinia.
***