Witam z kolejnym odcinkiem ;) Na wstępie, dziękuję wszystkim za komentarze, które bardzo mnie cieszą tym bardziej, że póki co, podoba Wam się moje opowiadanie xD Postaram się nie zawieść, lecz różnie może być. Wiem, że trochę skaczę z datami, ale tak musi być, przynajmniej na razie. Mam nadzieję, że to jakoś Was nie zrazi :) Postanowiłam na każdym swoim blogu publikować odcinki regularnie, tego też to postanowienie nie ominie xd A przynajmniej dopóki mam mały zapas, który mam nadzieję będzie się powiększał ^^ Jak pewnie zauważyliście, nad postem jest informacja z datą pojawienia się kolejnego odcinka. Oby udało mi się z niej wywiązywać za każdym razem! ;D A tymczasem pozostaje mi życzyć Wam Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku zważywszy, że zawitam tu dopiero w styczniu ;)
Pozdrawiam.
14
lutego 2012 Los Angeles
Ria
Sommerfeld, młoda, piękna, pewna siebie kobieta. Dziewczyna
sławnego muzyka, pożądanego przez miliony, zarówno młodych, jak
i starszych dziewczyn… O ich związku nigdy nie było zbyt głośno,
oni sami się z nim nie afiszowali. Starali się żyć „po cichu”,
bez zbędnych skandali. I jakoś im się to udawało. Obydwoje byli
właściwie ludźmi sukcesu, każde z nich coś osiągnęło w swoim
życiu. Chyba też pasowali do siebie. Idealną parą nie byli, ale
przecież takie nie istnieją… Tylko, najwyraźniej coś nie do
końca się między nimi uzupełniało. Czegoś, gdzieś brakowało…
Coś
zaczyna iskrzyć, coraz mocniej i mocniej, wtedy robi się spięcie.
A jeśli wybuchnie pożar, nawet woda go już nie ugasi. Bo zostanie
tylko popiół… Nie będzie czego ratować.
-
Jak Tom? – dziewczyna odłożyła swój bagaż na podłogę
spoglądając z zapytaniem na siedzącego przy kuchennym stole
Wokalistę. Jego ponury wyraz twarzy nie wróżył niczego dobrego.
-
Bez zmian. Jeśli liczysz na romantyczne walentynki, zapomnij –
odparł z lekką ironią w głosie. Był zły na nią i nie ukrywał
tego. Uważał, że nie wywiązywała się ze swoich obowiązków.
Nie spełniała swojej roli. Według niego tworzenie z kimś
poważnego związku przez kilka lat, do czegoś zobowiązuje. Tym
bardziej, gdy oczekuje się czegoś więcej.
-
Daj spokój, przecież wiem…
-
Powinnaś być z nim cały czas. Jesteś jego dziewczyną, kto jak
nie ty powinien przy nim siedzieć? Wspierać go? Błagać, żeby
wziął się w garść? - zarzucił bez ogródek.
-
To nie takie proste, kiedy on mnie nie chce – rzekła nie
rozumiejąc jego pretensji. Przecież doskonale znał całą
sytuację. Wiedział, że to Tom ją odpycha cały czas. – Jak mam
mu pomóc?
-
Gdybyś go kochała nie pytałabyś o to! Walczyłabyś o niego
choćby się zapierał! – podniósł się z miejsca nie zważając
już na swoje słowa. Sam czuł się sfrustrowany już tą całą
sytuacją, musiał w końcu wyrzucić z siebie to wszystko. – A ty
wolisz uciekać i wszystko przeczekać! Wrócić sobie na gotowe…
-
Przestań. To twój brat wszystko zepsuł! A teraz jeszcze ma
pretensje o to do całego świata! Gdzie jest jego cudowna żona,
co!?
-
Myślałem, że jesteś inna.
-
Ja też! – fuknęła rozzłoszczona. – Nie sądziłam, że Tom
może być takim dupkiem. Przecież ja ciągle chcę z nim być! Chcę
mu pomóc, chcę żeby wrócił do zdrowia! Ale on ma to wszystko
gdzieś. Traktuje mnie jak największe gówno. A ty mnie za to
winisz? Co ja mam niby robić?
-
Być. Jak każda kochająca kobieta przy swoim mężczyźnie –
oznajmił ze stoickim spokojem. – A teraz skoro już jesteś…
Wyjdę na kilka godzin. Muszę odetchnąć. Jak wiesz Tom i mnie nie
oszczędza – uśmiechnął się do niej krzywo po czym ruszył do
wyjścia pozostawiając ją samą sobie. Dziewczyna westchnęła
ciężko. Czuła, że Bill miał trochę racji. Ale nie była w
stanie nic na to poradzić. Nie była przyzwyczajona do takiego
traktowana. Nikt jej nie nauczył, że jeśli ktoś każe ci odejść,
masz i tak przy nim zostać.
Nie
tracąc więcej czasu wyciągnęła z szafki kilka produktów, z
których zamierzała przygotować kolację. Może przynajmniej w ten
sposób jakoś się zrehabilituje. O ile oczywiście Tom zechce z nią
zjeść. Postanowiła przygotować jego ulubiony makaron, aby mieć
większe szanse na pozytywną reakcję ze strony chłopaka. Obawiała
się ponownego odrzucenia, ale coś robić musiała. Szczególnie w
taki dzień miała nadzieję, że Tom zachowa się odpowiednio.
Podczas,
gdy woda na makaron gotowała się, dziewczyna zajęła się
przyrządzaniem sosu. Niestety nie była w tym tak dobra, jak jej
partner. To zawsze Tom gotował dla nich, teraz jednak nie można na
to liczyć. O ile na cokolwiek z jego strony w ogóle można liczyć…
Tak bardzo się zmienił. Zupełnie jakby stał się obcym dla niej
człowiekiem. A ona nie ma pojęcia ile jeszcze zdoła udźwignąć.
Nie
była wcale zaskoczona, gdy weszła do sypialni i zastała chłopaka
w łóżku. Nie wychodził z niego odkąd wrócili z Las Vegas.
Łaskawie wstawał jedynie do toalety, aby nie być już bardziej
żałosnym niż jest i nie nosić pieluch. Okna standardowo były
zasłonięte, co na dłuższą metę stawało się irytujące, choć
ostatnio rzadko bywała w tym pomieszczeniu. Kiedyś lubiła tu
przebywać. Sypialnia Toma zawsze była miejscem wspaniałych
intymnych przeżyć, a także wiązała się z przyjemnym wspólnym
wypoczynkiem. Była przestronna, ładnie urządzona i przede
wszystkim, jasna. Była... Teraz, gdy tylko przekraczała próg tego
pokoju od razu ogarniało ją przygnębienie i lęk, że za chwilę
zostanie wyrzucona przez Gitarzystę. Spróbowała przez chwilę nie
myśleć o tym wszystkim w taki negatywny sposób i podeszła do
chłopaka.
-
Cześć Kochanie... - przywitała się z nim niepewnie, a on rzucił
jej krótkie, obojętne spojrzenie. Nie poddawała się i przełknęła
to jakoś pomimo ukłucia bólu. - Przygotowałam dla nas kolację.
Wiesz, że są dziś walentynki?
-
No i co z tego, że są? - burknął pod nosem nie wykazując żadnego
zainteresowania. - To durny wymysł.
-
Dobrze... Ale chyba możemy razem zjeść?
-
Teraz masz czas, żeby jeść ze mną kolację? - spojrzał na nią z
pretensją.
-
Przecież wiesz, że pracowałam – mruknęła tracąc już powoli
swoją cierpliwość. Nigdy nie należała do wytrwałych osób,
zawsze bardzo łatwo można było wyprowadzić ją z równowagi. A
Tomowi wychodziło to najlepiej.
-
To sobie wracaj do tej swojej pracy! Nie musisz się mną przejmować,
nie potrzebuję twojej łaski – warknął odwracając się od niej.
-
Jakiej łaski Tom? Chcę tylko z tobą zjeść normalnie! Chociaż
raz. To ma być łaska?
-
Nie wiem po co tu w ogóle jeszcze jesteś. Myślisz, że nie wiem,
że się mnie brzydzisz? Do niczego ci nie jest potrzebny taki
kaleka. Więc przestań odgrywać te szopkę kochającej dziewczyny i
w końcu zostaw mnie w spokoju! Wszyscy mnie zostawcie! - wykrzyczał
rozzłoszczony, na co rudowłosa nie zamierzała już nawet
odpowiadać. Wedle jego życzenia wyszła z pokoju zostawiając go
samego sobie. Tom nie tylko wiecznie był rozgniewany na wszystko i
wszystkich, ale także tym zarażał. Każdy kto miał z nim kontakt
wychodził od niego wściekły. Nie mogła uwierzyć, że tak bardzo
się zmienił. Chciała mieć nadzieję, że to tylko chwilowy
kryzys... Ale ta chwila stawała się coraz dłuższa i coraz
bardziej niemożliwa do zniesienia.
Poszła
do kuchni i z gniewem spojrzała na parujący makaron, co najmniej,
jakby to właśnie on był winien temu wszystkiemu. Zastanawiała się
przez chwilę, czy nie wrócić do Toma i nie wygarnąć mu, co o nim
myśli. Jednak to w niczym by nie pomogło, nawet nie przyniosłoby
jej upragnionej ulgi. Wiedziała o tym. Potrzebowała z nim po prostu
porozmawiać, usłyszeć trochę ciepłych słów. Przytulić się
znowu do jego ciała... A nawet zwyczajnie uprawiać seks. Powoli
zapominała, jak smakują jego usta, jak pachnie jego skóra... I jak
w ogóle brzmi jego naturalny głos. Doprowadzało ją to do białej
gorączki. Bezradność rozdzierała ją od środka i nie raz
zatrzymywała się na chwilę zadając sobie pytanie: co właściwie
tu robi. Coraz częściej czuła, że to już nie jest jej miejsce.
Nie tu powinna być. Miała inne cele, inne marzenia. Tom
uczestniczył w nich, do czasu...
Odetchnęła
głęboko kilka razy dla uspokojenia po czym wyciągnęła swój
telefon, aby wybrać numer do Wokalisty. Podjęła już decyzję.
-
Halo? - jej pewność siebie znacznie zmalała, gdy usłyszała po
drugiej stronie znajomy głos. Znała Billa dosyć dobrze i mogła
już przewidzieć, jak zareaguje. A naprawdę nie miała ochoty po
raz kolejny słuchać, jaka to jest okropna i nieczuła na ludzkie
cierpienia.
-
To ja...
-
Wiem, że to ty – przerwał jej nie szczędząc sobie ironii. -
Czemu dzwonisz? Czyżbyś sobie nie mogła poradzić ze swoim
facetem?
-
Daruj sobie, proszę cię – mruknęła z niezadowoleniem. - Wracaj
już. Myślę, że lepiej dla nas wszystkich będzie, jak się
wyprowadzę na pewien czas – rzekła, a w odpowiedzi usłyszała
dobrze jej znany cyniczny śmiech. - Nie musisz mi mówić, co o mnie
myślisz. Po prostu... Wróć, zajmij się bratem. Chyba żadne z nas
nie chce, abym w końcu zrobiła mu krzywdę – dodała całkowicie
poważnie.
-
Zawsze cię lubiłem, ale ostatnio jesteś irytująca – odezwał
się w końcu. - Mam nadzieję, że twoja chwilowa wyprowadzka nie
jest pierwszym krokiem do zostawienia Toma na pastwę losu.
-
To, czy go zostawię, czy nie, zależy wyłącznie od niego samego! -
fuknęła rozzłoszczona. - Poza tym, to nie twoja pieprzona sprawa!
Wracaj tu do cholery i przemów mu do rozumu! - ostatnie słowa
wykrzyczała następnie od razu przerywając połączenie. W
ostatniej chwili powstrzymała się, aby nie rzucić telefonem o
podłogę. Nie tylko Tom doprowadzał ją do furii, Bill w swoim
zachowaniu nie był ani odrobinę lepszy. Jedyna różnica między
nimi była taka, że Gitarzystę darzyła większymi uczuciami.
„Powiem
to jednym tchem, to czysta formalność. Ty o tym wiesz... Dawno już,
jak te dwie, flagi na wietrze miotamy się.”
Odwróciła głowę słysząc
jakiś hałas dochodzący z sypialni. Zawahała się przez moment,
ale zdecydowała się sprawdzić, czy z Tomem wszystko w porządku.
Mimo wszystko nadal był dla niej ważny. Udała się więc dość
niepewnym krokiem w kierunku pomieszczenia, w którym przebywał
młody mężczyzna. Najpierw nasłuchiwała chwilę przed drzwiami,
lecz wydawało się, że jest zupełnie cicho. Zebrała się w sobie
i złapała za klamkę kolejno wkraczając do środka z niemałą
determinacją. Przecież nie będzie się bała własnego chłopaka.
Zdziwiła się nie widząc go w swoim łóżku. Lekko przestraszona
rozejrzała się szybko po całym pokoju, dopiero po chwili dotarło
do niej, że drzwi łazienki są otwarte.
- Tom? - zrobiła kilka kroków w
stronę niewielkiego pomieszczenia, z którego dało się już
słyszeć obecność drugiej osoby. - Wszystko w porządku? -
zajrzała do środka, a jej oczom ukazał się Gitarzysta siedzący
na podłodze.
- Kazałem ci odejść –
warknął natychmiast. - Czego nie zrozumiałaś?
- Przestań zachowywać się, jak
dzieciak – odparła ponuro i podeszła żwawo do niego chcąc mu
pomóc, ale ten nawet nie pozwolił się dotknąć. - Nie wygłupiaj
się!
- Zostaw mnie – wysyczał
ponownie ją odtrącając.
- Zamierzasz tu zostać? Na tych
kafelkach?
- Sam sobie poradzę.
- Widzę właśnie, jak świetnie
sobie sam radzisz! - krzyknęła zirytowana. - Ciekawe jak długo
wytrzymasz bez toalety.
- Wynoś się stąd! Rozumiesz?!
Nie chcę cię widzieć!
Nie po raz pierwszy słyszała te
słowa i nie po raz pierwszy czuła ból, jaki jej zadawały. Za
każdym razem to samo. Na początku jeszcze płakała... Teraz jednak
to już minęło. Tak, jak wszystko inne. Po prostu się skończyło.
Nie zamierzała dłużej z nim walczyć. Nie o to w tym chodziło,
nie tak wygląda związek dwojga kochających się ludzi.
- Daj mi znać, kiedy zmienisz
zdanie – rzuciła na odchodnym i kolejny raz tego dnia spełniła
jego prośbę, a właściwie nakaz pozostawiając go samego sobie.
Nie zastanawiała się już nad tym. Zabrała swoją walizkę,
założyła zimowy płaszcz oraz kozaki i opuściła mieszkanie nie
czekając już nawet na powrót Billa.
Walczysz
sama ze sobą. Z tym, co powinnaś, a co czujesz, że powinnaś. Z
wyrzutami sumienia i swoją dumą. Nie chcesz odchodzić, a
jednocześnie jest to w tej chwili jedynym czego pragniesz.
Próbujesz, pozwalasz się poniżać. Wszystko to dla uczucia, które
i tak wygasło. Bo nie podołałaś. Co z tego, że to on się
zmienił? To Ty jesteś winna. Miałaś brać go całego, takim jakim
jest i jakim się stanie. Z każdym chwilowym kryzysem, załamaniem.
Z czymkolwiek, co zafunduje wam życie. Pojawił się pierwszy,
poważny kryzys... A Ty? Od razu poległaś.