Ktoś, jakby próbował przekręcić klucz w zamku. Bardzo nieudolnie, ponieważ drzwi nie były wcale zamknięte. Ten dźwięk jednak wybudził go ze snu. A słyszał go tak dobrze, bo wciąż znajdował się w przedpokoju. Konkretniej, na podłodze. W ostatniej chwili wyciągnął rękę, by przytrzymać drewnianą powierzchnię, która zmierzała w jego kierunku, podczas gdy Bill wchodził do mieszkania.
- Co do chol... - Blondyn nie dokończył, zauważając brata. - Co ty tutaj robisz!?
- Najwyraźniej śpię – mruknął jeszcze lekko nieprzytomny i przeniósł spojrzenie na szatynkę, która weszła zaraz za Wokalistą. - Kathlyn. W samą porę.
- Co się stało? - Dziewczyna spojrzała na niego zaniepokojona, ale on wcale nie miał ochoty opowiadać o niczym, co się wydarzyło zeszłego dnia. A już na pewno nie o swoich słabościach.
- Chcę operacji – oznajmił, wlepiając w nią swój wzrok.
- Operacji...? Tom to wszystko...
- Nie jest takie proste – dokończył za nią pełen irytacji. Doskonale o tym wiedział. Nie był, aż tak głupi. Nie naczytał się w internecie cudownych historii o ludziach, którzy nagle powstali z wózka i zaczęli chodzić, nie oczekiwał, że ktoś wyciągnie magiczną różdżkę i go uzdrowi. - Ale w moim życiu ostatnio nic nie jest proste. Powiedziałbym nawet, że wszystko jest ostro popieprzone. Mówili mi, że mam szansę. Wiem, że to było dawno temu i że długo zwlekałem. Wiem, że mogłem na zawsze wszystko zaprzepaścić... Ale mogę jeszcze próbować. Muszę.
- W porządku, Tom... - Bill przykucnął przy nim, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Wiesz, że zrobimy wszystko, by ci się udało.
- Wiem – przyznał cicho.
- Powiesz nam, co się stało? - Zapytał delikatnie, widząc, że Tom mimo nagłej woli walki o swoją pełną sprawność, był w kiepskim stanie. Wydawał się roztrzęsiony i nie wyglądał, jakby jego motywacja wypływała z czegoś pozytywnego. - Gdzie jest Olivia?
- Wyszła.
- Dokąd?
- Do Iana. Wyszła wczoraj.
- Może przejdziemy do salonu? - Kathlyn spojrzała niepewnie na Billa, który kiwnął głową, zgadzając się z nią. Wyraźnie dobrze się stało, że przyszli tu dzisiaj obydwoje. Cokolwiek się wydarzyło w życiu jego brata, potrzebował teraz wsparcia.
Bez zbędnych słów, razem z dziewczyną podnieśli Toma z podłogi, usadawiając go na wózku. Właściwie nie mieli pojęcia, jak w ogóle znalazł się na podłodze, ale żadne z nich nie miało też na tyle odwagi, by o to pytać. Może tak było lepiej. - Zrobię nam herbaty – zaoferowała rehabilitantka i zniknęła w kuchni, podczas gdy Bill poprowadził brata do salonu. Rozejrzał się ukradkiem dookoła, ale nie zauważył nic, co mogłoby jakkolwiek odbiegać od normy.
- Dlaczego Olivia poszła do tego prawnika?
- Nie wiem. Nie podała powodu. Po prostu powiedziała, że musi iść. Może uznała, że jest dla niej lepszym kandydatem... - uciął, bo nie był w stanie nawet wypowiedzieć na głos swoich własnych myśli. - Najgorsze było to, że siedziałem w tym cholernym wózku i nie mogłem wstać, żeby zagrodzić jej drogę. Nie mogłem wstać, żeby ją zatrzymać. Chciałem za nią pobiec, zrobić wszystko, żeby ze mną została. Bo miałem wrażenie, że wymyka mi się z rąk... Że za chwilę ją stracę. A teraz nie wiem, czy w ogóle zamierza do mnie wrócić.
- Pokłóciliście się?
- Nie – zaprzeczył, co spowodowało, że Bill już kompletnie nic nie rozumiał. Czy to wszystko naprawdę musiało być, aż tak skomplikowane? - Ja po prostu, zawiodłem. Nie udźwignąłem naszej przeszłości... Ale tylko przez chwilę, Bill. Tylko na chwilę pozwoliłem sobie na tę słabość. Naprawdę.
- W porządku, Tom. Każdy ma do tego prawo...
- Nie jest w porządku, Bill. Nie jest w porządku. - Pokręcił głową, wpatrując się beznamiętnie przed siebie. W tym samym czasie, do salonu weszła Kathlyn, niosąc dla nich parujący napój.
- Powinieneś coś zjeść.
- Muszę się umyć... Muszę się ogarnąć i powinniśmy zacząć dzisiejsze ćwiczenia – rzekł i nie czekając na ich reakcję, wyjechał z salonu w kierunku łazienki. Brunetka spojrzała z niepokojem na Billa, który mimo tego, że również się martwił stanem swojego brata, czuł, że nie jest najgorzej.
- Jeszcze kilka tygodni wcześniej nie pomyślałby nawet, żeby się ogarnąć. - Stwierdził, obdarzając ją pokrzepiającym spojrzeniem. - Wyjdzie z tego. Już jest dobrze. - Westchnął z ulgą, na co dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Wierzyła mu, bo nikt nie mógł znać lepiej Toma niż jego własny brat. Poza tym ona była tylko rehabilitantką. Do jej zadań należało ułatwienie pracy lekarzom, by mogli sprawić, żeby muzyk w końcu stanął na nogi. Nie zmieniało to faktu, że silna motywacja Toma, była tu niezbędnikiem, który całkowicie zmieniał postać rzeczy. I wszyscy mieli się o tym jeszcze przekonać.
(…)
Obudził ją dziecięcy głos. Mały Michael bawił się na dywanie swoimi pluszakami w towarzystwie Iana. Pamiętała wszystko z poprzedniego dnia jak przez mgłę. Nie była nawet pewna, czy wydarzyło się to naprawdę. Niemniej, była w hotelowym pokoju z Ianem, a nie w mieszkaniu Toma. To coś musiało znaczyć. Westchnęła cicho, przecierając zaspaną twarz dłońmi i ociężale podniosła się do pozycji siedzącej, czując, że ból zaraz rozsadzi jej głowę. Zbyt wiele łez wylała w nocy, by teraz jej samopoczucie mogło być choćby minimalnie dobre. Miała wrażenie, że już nic nie mogło takie być w jej życiu.
- Dzień dobry, wyspałaś się? - Głos mężczyzny wyrwał ją z zamyślenia. Kiwnęła tylko niemrawo głową, obserwując, jak Ian wstaje z podłogi, by usiąść obok niej na skraju łóżka. Posłał jej swój ciepły uśmiech. - Zjesz coś?
- Niczego nie przełknę – stwierdziła bez wahania. Jej żołądek był ściśnięty i była pewna, że nie zdoła nic w siebie teraz wcisnąć. - Która godzina?
- Jest po jedenastej.
- Długo spałam...
- Nie tak długo, zważając, jak późno zasnęłaś. - Zauważył, lustrując uważnie jej twarz. - Co teraz zamierzasz, Olivio?
- Zamierzam... Zapomnieć – odparła beznamiętnie, jakby zrobienie tego przychodziło jej ot tak. Obydwoje dobrze wiedzieli, że wcale tak nie było. Brunet westchnął, spuszczając głowę, co przykuło jej uwagę. - Co?
- Przecież nic nie mówię.
- Ale myślisz – wbiła w niego swoje przenikliwe spojrzenie. Może nie było tak przejrzyste, jak zwykle, ale nadal działało.
- Po prostu nie da się pewnych rzeczy wymazać ze swojego życia. A już na pewno nie da się robić tego kilkakrotnie. Bo skoro trzeba to robić drugi raz, to znaczy, że pierwszy zawiódł. A jak pierwszy zawiódł... To po prostu niemożliwe.
- Więc, jak mam dalej żyć? - Zapytała, niemal bezgłośnie. Głos jej się łamał, a w oczach znowu stanęły łzy, mimo że nie miała siły już więcej płakać.
- Nie powiem ci, żebyś się z tym pogodziła, bo się nie da... Ale nie możesz też zapomnieć.
- Nie mogę – powtórzyła po nim, jakby chcąc przekonać do tego samą siebie. Powinna to wiedzieć. Wczoraj rozpadała się na nowo z powodu swojej przeszłości, co było największym dowodem na to, że nigdy tak naprawdę nie zapomniała. Nie nauczyła się z tym żyć. Bo gdyby potrafiła nad tym zapanować, odsunąć się od tego na tyle, by móc swobodnie zaczerpnąć tchu, przetrwałaby. Nikt nie musiałby sklejać jej kawałków na nowo.
- Powinnaś do niego wrócić.
- Nie wiem, czy jestem gotowa.
- Liv, on chciałby być przy tobie... teraz. Powiedziałaś mu o wszystkim i uciekłaś. Tak nie można. - Uniósł na nią swoje spojrzenie. Starał się być delikatny w swoim zachowaniu i słowach, by jej nie wystraszyć. Musiała zrozumieć pewne rzeczy, ale też nie mógł mówić jej o nich wprost. Pomijając sam fakt, że nie było mu wcale łatwo odsyłać jej w ramiona innego, podczas gdy sam oddałby wszystko, aby to u niego czuła się najbezpieczniej na świecie i nie pragnęła niczego więcej.
- On ma wystarczająco dużo własnych zmartwień, nie chcę wciągać go jeszcze w swoje własne bagno. Chciałam najpierw to sobie ogarnąć...
- By mógł mieć cię gotową? W całości?
- Mniej więcej, tak... - przyznała, trochę lekko zawstydzona.
- Wiesz, że to nie ma sensu – pokręcił głową. Wiedziała. - Nie na tym polega związek.
- Nie chcę go od siebie odstraszyć...
- On cię nie odstraszył. Myślisz, że jest słabszy od ciebie?
- Boję się, że nie jest. - Rzekła, spoglądając mu w oczy. Wciąż szukała odpowiedzi na własne lęki, ale nie mogła ich otrzymać. Nie w ten sposób. - Nie powinien się ze mną wiązać. Jestem zniszczona od środka. Moje życie, przeszłość... Wszystko to jedno wielkie bagno. Nie powinien brać w tym udziału. To nie jest mu teraz do niczego potrzebne. On musi walczyć o siebie...
- Nie mogę tego słuchać – wyrzucił z irytacją i wstał z miejsca. - Nie możesz być ciągle taka dobra. Tak cholernie dobra dla wszystkich, poza sobą samą. - Stanął przy oknie, zaciskając dłonie w pięści. Zamilkła, spuszczając wzrok. Ona nie widziała tego tak, jak jej przyjaciel. Nie rozumiała, w jaki sposób wyrobił sobie takie zdanie na jej temat. Nie była dobra. Dla nikogo. Zawsze była niewystarczająca. - To ty go wybrałaś, Olivia. - Odwrócił się do niej po chwili ciszy. Ponownie wbiła w niego swój wzrok, zaskoczona. - Wybrałaś go. Wtedy, w Vegas. A potem wybrałaś go tutaj, w Los Angeles. - Mówił na tyle dobitnie, że bez problemu rozumiała, co chciał jej przez to przekazać. Ale on nie przestawał mówić dalej. - Mogło cię tu nigdy nie być. Ale chciałaś i byłaś. Zostałaś. To wszystko dla niego.
- Ian...
- Nie chodzi tu o mnie – rzekł, gwałtownie widząc w jej niebieskich oczach współczucie. - Po prostu chodzi o to, że go wybrałaś, a teraz chcesz uciec i zostawić go z niczym. Dałaś mu wszystko, żeby mógł to stracić...? Chyba nie o to ci chodziło.
- Ja niczego nie planowałam...
- Tak – przerwał jej. - Zawsze byłaś cholernie dobrą dziewczyną. Poukładaną. Nigdy byś nie zadawała się z kimś takim. Nie dopuściłabyś do tych wszystkich wydarzeń w Vegas. Ale poczułaś to. Uwolniłaś się.
- Zaczęłam żyć... - dodała szeptem, już właściwie sama do siebie.
- Chyba właśnie o to chodziło.
Nie miała pojęcia, czy o to chodziło, bo nigdy nie posiadała żadnego planu, ani tym bardziej celu. Odkąd jej życie zostało rozwalone w jednej chwili, cała przyszłość stała się niewyraźna i praktycznie nie widziała jej przed sobą. Nie zauważyła momentu, w którym przestała żyć. Bo przecież to było takie naturalne, że musiała się przystosować do pewnych zmian. Była do tego wręcz zobowiązana. A jednak, gdy spotkała Toma, potrafiła dostrzec różnicę między swoim aktualnym życiem a tym, jakim chciałaby, aby ono było. I okazało się, że tak naprawdę niewiele trzeba, by móc to poczuć. Znalazła w sobie siłę, żeby porzucić wszystko, co ją ograniczało i zacząć jeszcze raz.
*
Jeszcze tego samego dnia, gdy tylko Olivia ostatecznie pozbierała się do kupy i doprowadziła swoją twarz do porządku, wraz z synem, wróciła do mieszkania Toma. Wahała się przez chwilę, czy uprzedzić go o tym dzwonkiem, ale wydało jej się to głupie i dziecinne. Przecież mieszkali razem, a nie zniknęła, na aż tak długo, by musieć się teraz krępować. Wszystko między nimi wciąż było świeże i otwarte. Wróciła do niego z nowym planem, który mógł przyjąć lub odrzucić. Drogi były tylko dwie.
Zaprowadziła Michaela do salonu, dając mu jego zabawki, by zajął się czymś przez chwilę. Nadal stresowała się kolejną rozmową z Tomem, ale nie mogła znowu uciekać. Nie chciała tego robić. Odetchnęła głęboko parę razy, dodając sobie otuchy i ucałowała syna w czoło, następnie udając się w kierunku sypialni. Przypuszczała, że tam właśnie jest Tom. Wydawało jej się, że w mieszkaniu panuje względna cisza. Dopóki nie dotarła do przedpokoju i nie usłyszała kobiecego śmiechu. Mogłaby przysiąc, że serce jej stanęło, a zaraz potem zaczęło walić, jak oszalałe i nie miało to wspólnego nic z przyjemnymi uczuciami, co zdarzało jej się często w obecności ukochanego. Zanim w ogóle zdołała trzeźwo pomyśleć, jej wyobraźnia zdążyła już stworzyć dziesiątki wizji, jak Tom ją zdradza. I nawet wydało jej się to całkiem realne, zważywszy, że wczoraj wyszła, nie chcąc nawet go słuchać, a wcześniej wyznała mu najgorszą prawdę ze swojego życia. Bardzo prawdopodobne, że nie chciał mieć z kimś takim do czynienia. W ułamku sekundy jej całe poczucie wartości rozbiło się o ten kobiecy śmiech i rozsypało na milion kawałków. Może następnym razem, powinna zbudować je ze stali, a nie szkła.
Nie wiedziała, jak długo stała tak w bezruchu. Jakby ktoś zaczarował jej nogi i nie pozwolił dalej iść. Prawda była taka, że nie miała odwagi. Nie chciała otworzyć tych drzwi i zobaczyć tego, co się tam dzieje. Nawet jeżeli to była tylko jej głupia wyobraźnia. Drzwi jednak otworzyły się same. A właściwie, otworzyła je dziewczyna, wychodząca z sypialni. Uśmiech na jej twarzy zniknął, gdy tylko spostrzegła Olivię. Zniknął, bo trzymała w ręce swoją bluzkę, którą teraz przyciskała do piersi.
- Kathlyn – Liv wydobyła z siebie ochrypły głos, czując, jak robi jej się słabo. Rehabilitantka stała w drzwiach i patrzyła na nią, jakby zobaczyła właśnie ducha. Prawdopodobnie, żadna z nich się siebie nie spodziewała.
- To nie tak, przysięgam! - Brunetka ocknęła się dopiero po chwili, gdy już dotarło do niej, że to wszystko wygląda znacznie gorzej, niż mogłaby przypuszczać. Jej słowa też brzmiały źle, ale nie wiedziała, co innego mogłaby teraz powiedzieć. - Toma tam nie ma. To znaczy, jest... Był... Ale zdjęłam bluzkę, dopiero gdy wyszedł. Nic nie zaszło. My tylko ćwiczyliśmy... On ćwiczył. Cholera. - Zaczęła tak szybko mówić, że sama się gubiła we własnych słowach. Czuła się, jak kochanka przyłapana na gorącym uczynku, co było wręcz niedorzeczne.
- Dlatego teraz mi się tłumaczysz? - Liv mierzyła ją swoim spojrzeniem z kamiennym wyrazem twarzy. Nie zamierzała wpadać w histerię, robić im awanturę, czy cokolwiek. Zamierzała zachować swoją godność.
- Boże... Tłumaczę się, bo wychodzę z sypialni twojego faceta w samym staniku. - Odparła dziewczyna, będąc już trochę zirytowana tą sytuacją. Nie należała do osób, które muszą się tłumaczyć przed kimkolwiek ze swojej niewinności. To wszystko było tylko niefortunną zbieżnością zdarzeń. - Posłuchaj. - Podeszła do niej żwawo, wychodząc na spotkanie jej wyzywającemu spojrzeniu. - Po prostu ćwiczyliśmy. Zdjęłam tę cholerną bluzkę, bo oblałam się sokiem. To wszystko. Toma nawet nie ma teraz w sypialni, jest w łazience. Odświeża się po ćwiczeniach. Nie rozebrałabym się przy nim. Jest moim pacjentem – wyrzuciła pełna determinacji. Wydawała się nawet urażona, że Olivii przyszło coś takiego do głowy. Od razu oceniła sytuację, nawet nie znając żadnych szczegółów. Nie było jej cały dzień i nagle przyszła, osądzając wszystkich w tak okrutny sposób.
Kathlyn czekała przez dłuższą chwilę na jakąś odpowiedź, walcząc w tym czasie z Liv na spojrzenia. W końcu szatynka wyciągnęła do niej rękę, którego gestu nie zrozumiała.
- Daj, zapiorę. W końcu ja tu mieszkam, nie będziesz przecież grzebać nam po szafkach – rzekła, znacznie łagodniejąc, ale jej oczy zdradzały, że nadal jej nie ufa. Gdy po raz pierwszy zobaczyła Kathlyn, wiedziała, że będzie miała problem z jej osobą. Nawet jeżeli nie było podstaw. Jej kobiecy mózg czynił swoje. Jej zakochane serce. Rehabilitantka odetchnęła z ulgą, podając jej wymiętolony materiał. Właśnie dlatego wolała pracować w ośrodku, a nie u swoich pacjentów. - Jak możesz, weź coś z mojego pokoju i załóż na siebie. - Dodała, jeszcze zanim skierowała się do łazienki. W czasie tej krótkiej drogi, czuła, jak wszystko z niej spływa. Całe napięcie. Naprawdę uwierzyła, że Tom mógłby ją ot tak zdradzić. W ciągu jednej nocy zapomnieć o jej istnieniu. Tylko dlatego, że wyszła z jego mieszkania. I ona chciała od niego uciec? Odejść? Podczas gdy nie do zniesienia, dla niej, była wizja jego z inną kobietą. Nigdy w życiu. Pozostało jej tylko modlić się, by Tom również jej nie odtrącił. Jeszcze miał do tego prawo, sama mu je dała. Zaczynała właśnie tego żałować. Mogła tu po prostu wrócić i sprawić, że wszystko byłoby, jak wcześniej. Bez żadnych rozmów, bez żadnych pytań. Zwyczajnie byliby razem dalej, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Ale się wydarzyło. I nie mogła tego zamieść pod dywan. Musiała usłyszeć od niego, że nadal jej chce w swoim życiu.
Odruchowo rozwinęła bluzkę nad zlewem, by przekonać się, czy faktycznie jest na niej plama. Dla własnego spokoju musiała to potwierdzić. Chyba dopiero w tym momencie poczuła prawdziwą ulgę. Wielka, fioletowa plama od soku jagodowego, sprawiła, że ciemne chmury znad jej życia się rozstąpiły. Teraz tylko pozostało jej zaczekać na trochę słońca. Wierzyła, że dzisiaj dla niej zaświeci. Zaświeci dla nich.
- Mogę z nim posiedzieć, jeśli chcesz porozmawiać z Tomem.
Spojrzała na ciemnowłosą niepewnie. Chyba potrzebowała więcej czasu, by przestać patrzeć na nią, jakby chciała odebrać jej ukochanego mężczyznę. Mimo że dotarło do niej, jak bardzo się dzisiaj pomyliła, to ziarenko ugrzęzło w niej zbyt głęboko. Ale nie zamierzała popadać w paranoję. Kathlyn jest tylko rehabilitantką Toma. Nic więcej. Skinęła głową, spoglądając na nią, nieco łagodniej, by okazać swoją wdzięczność. Będzie czuła się lepiej ze świadomością, że ktoś ma oko na małego Michaela.
Weszła do sypialni Toma. Nie wyszedł jeszcze z łazienki, ale pomieszczenie przesiąknięte było jego zapachem. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak bardzo za tym tęskniła przez tę jedną noc i dzień. Niemal zakręciło jej się w głowie od uczuć, jakie wywołał w niej jego zapach. Znowu nie wiedziała, jak poradzi sobie bez tego, jeżeli Tom zdecyduje się zakończyć ich związek.
Usiadła na łóżku, wpatrując się z wyczekiwaniem na drzwi łazienki. Musiała uzbroić się w cierpliwość. Tom potrzebował znacznie więcej czasu niż w pełni zdrowy człowiek. Miała wielką chęć, by tam wejść i mu pomóc, ale musiała się od tego powstrzymać. Nie mogła być dla niego ograniczeniami, z którymi sam próbował się uporać. Dawał sobie z tym radę. Stawał się samodzielny i to go podbudowywało. A ona bardziej pragnęła go w tym momencie po prostu, jak najszybciej zobaczyć, niż pomagać mu w czymkolwiek.
Miała trochę czasu, by obmyślić sobie wszystko jeszcze raz. Ale cokolwiek, by nie wymyśliła i tak nie miało to sensu. Nie mogła idealnie zaplanować tej rozmowy. To musiało po prostu stworzyć się na miejscu, samo. Z ich uczuć i emocji. Musiało być prawdziwe.
Uniosła głowę, gdy wyszedł z łazienki. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą. Nie spodziewał się jej zobaczyć, ale siedziała na jego łóżku, w jego sypialni. Wróciła. Wielki ciężar spadł mu z serca.
- Jesteś. - Powiedział, wpatrując się w nią z czułością.
- Jestem – potwierdziła, uśmiechając się lekko. Nie mogła się nie uśmiechać, gdy jej serce skakało z radości na jego widok. Po jednym dniu rozłąki nie posiadało się ze szczęścia.
Podjechał do niej na swoim wózku, nie mogąc już znieść tej odległości, która ich dzieliła. Stracił ją na ponad 24 godziny. Tyle czasu nie mógł jej widzieć, słyszeć, czuć. Nie chciał tracić ani chwili dłużej.
- Przepraszam – chwycił ją za rękę, z troską patrząc w te niebieskie oczy, które tak kochał. Wiedział, że to za mało, ale od czegoś zawsze trzeba zacząć.
- Cicho – przyłożyła mu dłoń do ust. Nie potrzebowała, by prosił ją o wybaczenie, nie był niczemu winny. Zadrżał pod jej dotykiem. - Jestem tutaj. I będę, jeśli tylko nadal tego chcesz. Znasz już całą prawdę... Możesz zaakceptować to wszystko i wziąć mnie razem z tym całym bagnem albo mogę odejść i nasze drogi się rozejdą. Masz prawo wyboru. Ale musisz zrobić to teraz, bo zbyt mocno cię kocham, by czekać choćby dzień dłużej.
- Liv... Czemu w ogóle każesz mi wybierać? - Zapytał z przejęciem. - Przecież już dawno wybrałem.
Przymknęła powieki, powstrzymując cisnące się jej do oczu łzy. Nie chciała płakać. Miała dosyć łez. Była teraz szczęśliwa. Nie mogła burzyć tego swoimi głupimi łzami. Zamiast tego przybliżyła się do niego, przykładając dłoń do szorstkiego policzka. Obdarzył ją swoim najpiękniejszym uśmiechem, gdy patrzyła mu w oczy.
- A czy ty, wybierasz mnie?
Nie mogła odpowiedzieć mu na to pytanie. Czuła, że musi zamknąć mu usta pocałunkiem, zanim w jego głowie pojawią się kolejne, głupie wątpliwości. I tak też zrobiła. Przywarła do jego warg, obdarzając go najbardziej stęsknionym pocałunkiem, jaki w życiu mógł poczuć. Odwzajemnił go z towarzyszącymi mu takimi samymi uczuciami. Zacisnął dłonie na jej talii, przyciągając jeszcze bliżej siebie.
Wybrała go.
Kochany ten rozdział. Początkowo myślałam, że Ian będzie robił z Toma kogoś gorszego od niego, a tu proszę! Sytuacja z Kath była zatrważająca, ale końcówka wygrała wszystko, cieszyłam się jak głupia!
OdpowiedzUsuńJak to jest, że Ian mimo złamanego serca nadal jest taki dobry i wyrozumiały? Ech, gdyby wszyscy ludzie tacy byli...
OdpowiedzUsuńCzytając, cały czas zastanawiałam się (i denerwowałam równocześnie xD), jak przebiegnie rozmowa Toma i Liv, więc końcówka była dla mnie wybawieniem, a z każdą linijką uśmiechałam się coraz szerzej :) Uwielbiam emocje w Twoich tekstach <3
Odpowiedź jest prosta: Ian ją kocha. To miłość.
UsuńDziękuję <3 Miło Cię tu znowu widzieć <3